poniedziałek, 28 stycznia 2013

Miłosna

Zalatana jestem. Psy, koty, antybiotyki, domy, kurze, złamane ręce i serca, cudze dzieci, pociągi, obiady. Nic się samo nie zrobi i nie zrośnie. I nic nie chce czekać. A najbardziej ja- na pociąg, który spóźnia się 40 minut. Miałabym dla Was 2 przepisy, ale nie mam jak zrobić zdjęć. Aparat rozładowany, a kabelek do akumulatora zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach. Ja nie wiem, o co mu chodzi. Temu kablowi. Już drugi raz mi tak robi. Szukam go, a on przeskakuje z miejsca na miejsce i bawi się ze mną w ciuciubabkę. Podły. Nie mam czasu na takie zabawy! No i za stara jestem! Na dupoloty też już jestem za stara, bo lodowa rynna, na której nabieram zawrotnej szybkości prawie wcale mnie nie śmieszy. Zamykam oczy i nawet zapominam się modlić z wrażenia. A dupolot w ręce, nad głową. Na dupie siniak wielkości śliwki i równie intensywnego koloru. Ale to był dobry weekend.
 Jak znajdę kabel z aparatu, to Wam pokażę, jakie mam ładne lampki na ramie łóżka! A teraz dzielę się doskonałą piosenką, która wywołuje u mnie taki koktajl emocjonalny, że chyba nie zdołam  go wypić. Zachłyśnijcie się Miłosną- ja zbieram obolały tyłek i roztrzęsioną duszę do pracy. Niech moc będzie z Wami (bo dziś poniedziałek).


Ps. Przypominam o Candy: tutaj :)

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Dzielne babki

Wprawdzie dziś nie Dzień Kobiet, ale post będzie z kobietami związany (chociażby ze mną, bo go piszę, a uwaga-uwaga- jestem kobietą! ;)) Chciałam tu wymienić kilka książek o kobietach i dla kobiet (choć nie tylko). Nie, nie mam na myśli Harleqinów, Dziennika Bridget Jones, ani nic w ten deseń. Chcę Wam pokazać, jak silne są kobiety. Żebyście Wy, kobiety- uwierzyły, że macie w sobie ogromną siłę do walki z przeciwnościami losu i Wy- mężczyźni- zobaczyli, jak niesamowite osobowości macie wokół siebie. Niestandardowo zacznę od końca, bo... od książki, którą właśnie przeczytałam. Żniwo Gniewu odpowiada historię dwóch sióstr z Kresów, które los wystawia na ciężką próbę, ciągle rzucając im kłody pod nogi. Cóż, takie czasy, nie one jedne. No właśnie. Ile takich kobiet było? Cichych bohaterek, które walczyły, żeby przeżyć, żeby ochronić całe rodziny, dzieci- często również nie swoje. O takich kobietach się nie mówiło. Możecie je znaleźć w Żniwach gniewu, czy w cyklu Bez Pożegnania Barbary Rybałtowskiej. Albo w opowieściach Waszych babć. Wystarczy posłuchać. Trochę więcej można usłyszeć o dzielnych sanitariuszkach i łączniczkach, narażających życie dla Ojczyzny. Książka Dziewczyny Wojenne Łukasza Modelskiego, nie jest może porywającą prozą, ale zawiera w sobie wiele historii z życia dzielnych kobiet- a częściej młodziutkich dziewcząt, które walczyły o wolną Polskę. Ciągle o Polsce. A przecież nie tylko tu wojny, nie tylko tu kobiety. Jeśli chcecie poczytać o kobietach ze świata muzułmańskiego, też mam coś w zanadrzu. Książki, dzięki którym zrozumiemy, że nie zawsze Iran, czy Afganistan były takimi, jakimi widzimy je współcześnie. Kilka lat temu urzekła mnie prawdziwa historia Mariny Nemat, spisana w Uwięzionej w Teheranie. Marina to dorastająca dziewczyna, której odebrano najpiękniejsze lata młodości. Niesłusznie oskarżona, osadzona w więzieniu, następnie zmuszona do poślubienia mężczyzny, którego nie kocha. Po latach, znalazła siłę, by z tym żyć, by zmierzyć się z koszmarami z przeszłości- i napisała książkę. Historię muzułmanek poznamy też czytając Tysiąc wspaniałych słońc, której autorem jest Hosseini Khaled. Dwie kobiety, na początku całkowicie sobie obce, nawiązują więź, by odmienić swój los. Książka o kobietach, cudzołóstwie, wielożeństwie i trudnej miłości. A w tle rewolucja. Żyjąc na Zachodzie (tak, tak, Polska to również kultura zachodnia), nie mamy pojęcia, jak są traktowane kobiety w innych kulturach. Te kilka książek na pewno nam je przybliży. Jeśli jednocześnie chcecie poczuć zapach- a nawet smak wschodu, zapraszam do krainy Zupy z granatów, Marshy Mehran. Tu również o rewolucji- w Iranie. Tym razem we wspomnieniach trzech sióstr, które uciekły z piekła na ziemi. Niesamowity klimat i wspaniałe przepisy osłodzą gorycz opisywanych przez nie zdarzeń. Zakończmy wojenny temat. Chciałam Wam jeszcze polecić dwie książki. Pierwsza z nich, Domina Barbary Wood, jest historią rozgrywającą się w czasach wiktoriańskiej Anglii. Gdzie już założenie spodni przez kobietę wywoływało skandal, a co dopiero, gdy ta miała większe ambicje, niż bycie Żoną Swojego Męża, czy nawet pójście do szkoły pielęgniarskiej? Samanta chce zostać lekarzem- nie przepraszam, lekarką!- i usilnie do tego dąży. Książka ciekawa również dlatego, że mamy szansę przyjrzeć się czasom, gdy medycyna była w powijakach. Ostatnia książka, jaką dziś chcę Wam polecić to Poczwarka Doroty Terakowskiej. I czasowo i sytuacyjnie, dużo bliższa niż reszta. Rodzi się Marysia. Wygląda jak mała Azjatka. Mamy Marysi nie cieszy to porównanie. Ona już wie, że uroda dziewczynki, to piętno na całe życie. Historia matki, która- pogodzona z losem- nie poddaje się i wychowuje chore dziecko. I też jest bohaterką. Mogłabym napisać, jak wiele takich- i innych bohaterek jest na całym świecie, jak wiele zmaga się z własnymi problemami, z ogromnym ciężarem. Ale nie chcę. Chcę tylko polecić parę tych książek o różnych kobietach, z różnych czasów i kultur, byście mogły się z nimi identyfikować (lub nie) i samemu ocenić, czym jest .

Ps.To tylko moje subiektywne odczucia po przeczytaniu tychże książek, a tytuły przeze mnie podane to kropla w morzu opowieści o dzielnych kobietach. Poza klimatami polsko-wojenno- muzułmańskimi, mamy książki o Chinkach, czy Afrykankach- równie poruszające. Ale ja wymieniam te, bo tak chcę. Bo te tematy są mi najbliższe, najbardziej dla mnie ciekawe :). Was zachęcam do znalezienia własnych bohaterek w morzu woluminów.

Miłej lektury i... niech się ten poniedziałek skończy, bo jest fatalny!

sobota, 19 stycznia 2013

Kurczakowe kieszonki ze szpinakiem i mozzarellą.

 



Bułeczkami serowymi rozpoczęłam dodawanie rzeczy niesłodkich. Wrzucanie tu dań obiadowych wydawało mi się... mało fascynujące. Ale dodam, trudno. I nawet napiszę, jak się to robi ;).

Potrzebujemy:

filety z piersi kurczaka
szpinak (mrożony, albo świeży)- niezbyt dużo
kilka plastrów mozzarelli
oregano, czosnek, sól, pieprz
jajko
bułka tarta
olej do smażenia

Szpinak wrzucamy na patelnię, doprawiamy. Moje doświadczenia ze szpinakiem pokazują, że mimo iż ten w liściach (świeży lub mrożony) jest najlepszy w smaku- do takich dań lepszy będzie rozdrobniony (chyba, że lubicie się męczyć przy krojeniu :P). Kurczaka myjemy. Polędwiczki należy odkroić. Usuwamy błony, pozostałe chrząstki, tłuszcz, itp. Jeśli mamy małe piersi (te kurczakowe, nasze w tym momencie nie mają znaczenia- na szczęście :P), wystarczy zrobić kieszonkę i wypełnić ją szpinakiem i mozzarellą. Jeśli piersi są większe (w dalszym ciągu mowa o drobiu!), przekrawamy je wzdłuż i dopiero potem robimy kieszonki. Chodzi o to, żeby się usmażyły równomiernie. Jak zrobić kieszonki? Wbijamy ostry nóż w grubszą część filetu. Chodzi o to, żeby nie rozciąć filetu po bokach. Ale w razie czego zawsze można użyć wykałaczki ;). Po wypełnieniu kieszonek szpinakiem i plastrami mozzarelli, obtaczamy je w jajku i w bułce tartej. Następnie smażymy na rozgrzanym tłuszczu. Trzeba sprawdzać, czy w środku nie są surowe! Jeśli chodzi o polędwiczki, które odkroiliśmy, możemy z nich zrobić roladki- kładziemy na nich szpinak i ser, następnie zawijamy, wbijamy wykałaczkę, panierujemy i gotowe. I voila!


piątek, 18 stycznia 2013

Do it yourself! Wyraź siebie i bądź eko! (Kocham ekologię, cz. V)

Mania DIY opanowała świat! Teraz nie zaszpanujesz drogim gadżetem ze sklepu, ale własnoręcznie wykonanym... no właśnie, czym? Właściwie, to wszystkim! Od popisanych kubków, poprzez przerobione ubrania, aż po meble ze skrzynek i palet. Trend ten jest nie tylko modny, ale również podwójnie eko- ekologiczny i ekonomiczny. Możesz tchnąć życie w stare przedmioty, które po przeróbce stają się cool i trendy ;). Najczęściej "nowe" akcesoria masz za niewielkie pieniądze, lub całkiem za darmo. Muszę przyznać, że jestem zachwycona niektórymi rzeczami i sama muszę je wypróbować! Mam w domu skrzynię, która tylko czeka, aż się nią zajmę. Chyba zrobię z niej łóżko dla kota ;). W tym momencie wyłączyłam piekarnik. Wypiekły się  tam dwa... napisy, na kubku i filiżance- starych i niezbyt urodziwych- takich, których nie byłoby mi żal, gdyby popękały. Jak będę miała swoje wymarzone mieszkanie (marzą mi się wielkie przestrzenie w kamienicy- ze starymi drzwiami, piecem kaflowym, itp), to znajdę w nim miejsce na meble z recyclingu, ścianę- tablicę i mnóstwo akcesoriów, które przerobię. Garść inspiracji, która mnie urzekła:

diy
 
harry potter

he loves strrong coffee, she loves tea


zrób to sam, pisak do porcelany
kolorowe łyżki, pomaluj przybory kuchenne, ładna kuchnia

palety, diy

 zrób to sam, odpoczynek



półki ze skrzynek, upcykling



 
 Zdjęcia pochodzą ze stron: www.pomyslowastrona.pl/ www.stylowi.pl/ http://deqper.wordpress.com/ http://www.abeautifulmess.com/ http://thepinkhammerblog.com/ http://www.etsy.com/listing/111374012/love-more-worry-less-hand-illustrated http://jipmagip.blogspot.com/2012/12/mug-shots.html .

A oto moje kubeczki z napisami Esspresso? i It's always tea time (to z Alicji :))







Gdybym tak jeszcze miała ładne pismo, byłoby DOSKONALE ;). Jeśli chcecie sami spróbować, wystarczy napisać/ narysować coś na kubku markerem Sharpie, a potem wypiec go w piekarniku w 170 stopniach (ok pół godziny). Nie wyjmowałam kubków, dopóki prawie całkiem nie ostygły. Piekarnik też otworzyłam, gdy już nie był nagrzany. Trzeba popróbować z różnymi rodzajami tworzyw, bo z tego, co wiem, niektóre naczynia się rozpadają lub pękają. Tak samo z markerami- nie wszystkie pozostają na kubkach. Życzę dużo dobrych pomysłów na własne recyclingowe dzieła :).
M.

czwartek, 17 stycznia 2013

Wyróżnienie- razy dwa!

Moi drodzy! Z wielką radością informuję, że dostałam wyróżnienie, a właściwie to dwa!




Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Odpowiadanie na pytania i wymyślanie ich przypomina mi trochę wpisywanie się do "Złotych Myśli"- za moich czasów były bardzo popularne. Miałam zeszyt z salamandrą i stos BARDZO CIEKAWYCH pytań o ulubiony kolor, danie i sympatię (też ulubioną :P)? Myślę jednak, że wyróżnienia mogą rozpowszechnić mniej znane blogi. Starałam się nominować osoby z małą ilością obserwatorów (bo sama wiem, jak cieszy każdy kolejny :)), ale nie zawsze to wychodziło ;). Dobra, wracając do sedna...

Pytania Karo:

1. Rozważna czy romantyczna? 
Rozważna z nutką romantyzmu (czy raczej głupawy godnej małolaty :D)
2. Mail czy sms?
Sms w hurtowych ilościach.
3. Teatr czy kino?
Teatr.
4. Lubisz piec czy gotować?
Wolę piec (nie mylić z kaflokiem).
5. Ostre czy słodkie? 
SŁODKIE!!!
6. Twoje hobby? 
Książki, zwierzęta, pisanie.
7. Twoje marzenie?
Ośrodek rehabilitacji (dla dzieci z niedosłuchem) na totalnym zadupiu. Z mnóstwem zwierząt! I... życie z pisania ;).
8. Dokończ zdanie: W wolnej chwili... ?  
Czytam książkę/ wysyłam smsa/ robię sobie straszną siarę, wcale nie zamierzając.
9. Ulubiona piosenka? 
Och, mam pełno. Dwie ulubione, kontrastowe: Breathe me i Basket Case
10. Lubisz czytać?
Kocham :)!
11. Co Ci zawsze poprawia humor? 
Rozmowa z cudownymi ludźmi.



Pytania od Anji:
1. Zimno czy ciepło?
Lepiej za zimno, niż za gorąco!
2. Tatuaże czy kolczyki?
Tatuaże.
3. Miejsce które odwiedziłabym ponownie...
Sulęczyno- zadupie na Kaszubach, gdzie byłam w dzieciństwie.
4. Lakier do włosów czy do paznokci? (:D)
Do paznokci! Kolorowy!
5. Cecha którą cenię u ludzi to...
Poczucie humoru (absurdalne, bardzo chętnie.)
6. Jakimi kolorami wyraziłabyś swój charakter?
Fioletem i srebrem (żywym).
7. Gdy byłam mała...
Często uderzałam się w głowę... :P
8. Ranny ptaszek czy nocny marek?
Nocny marek!
9. Namiot czy hotel?
Pensjonat :P.
10. Chaos czy porządek?
Chaos. Ale czysto.
11. Sukienka czy spodnie?
Spodnie.


Teraz osoby, które pragnę wyróżnić

Mery Selery za Miasteczko , nazwę bloga i za to, że pisze w taki cudny sposób (i w ogóle jest mi "bratnią duszą" ;)
Anuę i Ochajo za handmade'owe cudowności
Igę za post W kolorze nadziei
Mokę za świetne przepisy, apetyczne zdjęcia i posty w języku angielskim: A daily cup of Moka
Agnieszkę za nietypową kolekcję: My Thimble Collection
Ciacho na zachętę- dopiero zaczyna blogować. I niech nie traci ciętego języka ;). Life with ciacho
Joannę za świetny pomysł na bloga: Kramik z cukierkami
Agnes za przybliżanie kawałka odległego świata: Agnesss in Africa

Karo za śliczne Mini Plannery i za to, że trafia w gusta zamawiających ;).
Anję za niebanalną biżuterię, m.in. za Wiosnę

Wiem, że nie powinnam wyróżnić osób, które mnie wyróżniły, aaaaaleeee... dostałam 2 wyróżnienia, więc Anję wyróżniam po dostaniu wyróżnienia od Karo, a Karo po wyróżnieniu od Anji :P. Poza tym, dziewczyny tworzą tak piękne rzeczy, że warto to rozpowszechnić :))

Moje pytania dla wyróżnionych:

1. Morze, góry, czy jezioro?
2. Szpilki, czy trampki?
3. Kot, czy pies?
4. Do kina, czy na film ;)?
5. Jeśli mogłabyś pojechać w KAŻDE miejsce na świecie, które odwiedziłabyś najpierw?
6.  Gdybyś wiedziała, że następnego dnia będzie koniec świata, to...
7. Ulubione słowo.
8. Gotujesz, czy masz od tego ludzi :D?
9. Mleko w tubce: czekoladowe, czy zwykłe (o Jezusie :D)? demotywator
10. Czy żałujesz czegoś, co zrobiłaś, lub nie zrobiłaś?
11. Jak bardzo nienormalna jesteś (w skali od 1-10)?


Uffff... Koniec! Muszę przyznać, że wybranie odpowiednich blogów i skonstruowanie pytań trochę mi zajęło. Cieszę się, że mam to już za sobą :D. Buziaki, M.

wtorek, 15 stycznia 2013

Pierwsze Candy! Walentynkowe!




 
 Uwaga, uwaga! Ogłaszam give away! Na razie to nie pierwsze wydanie Dumy i uprzedzenia, ani super nowoczesny piekarnik, ale myślę, że może Wam się spodobać ;).  Choć do Walentynek jeszcze prawie miesiąc, to konkurs trochę potrwa, więc prezent na 14.02 jak znalazł! Zasady są takie jak wszędzie: zaobserwuj mojego bloga, i/lub polub mojego fanpage'a na facebooku. Dodaj komentarz pod tym postem- napisz, czy Walentynki są dla Ciebie jakąś specjalną okazją (koniecznie zostaw swój e-mail). Możesz też umieścić bannerek na swoim blogu. Zwycięzcę wyłoni maszyna losująca (prawdopodobnie... moja ręka :D). A teraz to, co dla Was mam! Z racji zbliżających się Walentynek są to silikonowe foremki w kształcie serduszek (6 sztuk, kolorowe, nowe, nieużywane- rozpakowałam tylko do zdjęć) i dwie zakładki do książek z folkowym motywem (nawet parę serduszek na nich jest :P). Konkurs trwa do 5.02.2013 r.- myślę, że tyle czasu wystarczy, żeby zapisało się dużo osób, a paczka zdąży dojść przed Walentynkami i będzie można upiec coś dobrego w nowych foremkach :). Zachęcam do zabawy i życzę powodzenia!
Madeleine.





poniedziałek, 14 stycznia 2013

Potyczki słowne



Zarządzam nową serię postów! Lubię słowa. Bardzo, bardzo. Mam trochę ulubionych, najczęściej "mądrych" (wiecie, że niby mam taki bogaty słownik czynny, i że budzę podziw swą elokwencją), są też takie okresowe, które wypadają z moich ust z częstotliwością światła, ale po jakimś czasie mi się nudzą. Jedne lubię ze względu na znaczenie, inne, bo ładnie brzmią. Postanowiłam podzielić się z Wami słowami (ha!), których nadużywam (teraz, albo zawsze i na wieki wieków)

 Dziś literka A.

Absurdalny- to moje najulubieńsze słowo! Bo jest dość długie i oznacza same fajne rzeczy! Sama jestem jednym wielkim absurdem. I lubię to :).
Apodyktyczny- cytując Mart "A Ty co, nauczyłaś się nowego słowa, że wszyscy są apodyktyczni?" No, nauczyłam się. Z książek o Greyu :P. Nie lubię apodyktycznych mężczyzn, nie, nie, nie. Zresztą kobiety apodyktyczne raczej też mnie nie kręcą.
Absorbujący- absorbujące mnie zajęcia i ludzi lubię. Kiedy coś absorbuje kogoś bardziej, niż ja- nie lubię wcale :P.
Apopleksja- lubię w zdaniu "dostał apopleksji".
A' propos- chyba nadużywam zawsze. Szczególnie, gdy piszę.
Akurat- lubię w każdym możliwym użyciu, również jako nazwę zespołu :).
Ale- bo zawsze jest jakieś "ale" ;).
Aha- to słowo jest tak głupie, że nawet nie wiem, jak to wytłumaczyć, więc może odpowiem śpiewająco :D





Na "A" to tyle. Niebawem kolejne litery ;)...

niedziela, 13 stycznia 2013

Bułeczki serowe (pizzowe!)

Bardzo lubię bułeczki z pizzerii. Takie z serem i sosem pomidorowym. Postanowiłam kiedyś zrobić sama i... wyszły dobre! Oczywiście, wszystko robiłam na oko, wtedy mi wychodzą najpyszniejsze pyszności. Jednak taka metoda ma pewne wady- nie można podać komuś przepisu... A że ja chcę podać go Wam, zrobiłam dziś bułeczki i starałam się odmierzać wszystko, co dodaję.Wcześniej robiłam w formie rombów, a dziś takie typowe bułki wyszły.


Potrzebujemy:
1/4 opakowania świeżych drożdży
350 g mąki
1/4 szklanki mleka
3/4 szklanki wody
łyżeczkę cukru
łyżeczkę soli
łyżeczkę oliwy

przecier pomidorowy
mozzarellę
oregano

Oczywiście, temperatura pokojowa obowiązuje, jak to w przypadku wszelkich drożdżowych wypieków. Drożdże kruszymy do kubeczka i zasypujemy cukrem. Odstawiamy w ciepłe miejsce na 10 minut (aż zaczną pracować, blebleble ;)). Do miski przesypujemy mąkę, dodajemy sól. Robimy wgłębienie, wlewamy zaczyn i zalewamy letnią wodą i letnim mlekiem. Mieszamy, dodajemy oliwę. A potem zagniatamy ciasto (czystymi rękoma! Myć ręce, natychmiast!!!!!!!!). Odstawiamy miskę w ciepłe miejsce, aż ciasto podwoi objętość (ok godziny). Ciasto dzielimy na 4 części i każdą z nich jeszcze na 4. Z każdej formujemy kulkę i spłaszczamy ją lekko, kładąc na blaszce (blaszkę smarujemy olejem, albo zakrywamy papierem do pieczenia). Przykrywamy ściereczką, niech nam rośnie jeszcze 15 minut. Po tym czasie każdą bułkę smarujemy przecierem (przecier to ten rzadszy, niż koncentrat ;)), kładziemy plasterek mozzarelli i posypujemy oregano. Pieczemy ok 10-15 minut (wszystko zależy od piekarnika!) w temperaturze ok 200 stopni. Polecam, bo są naprawdę pyszne :). Można dowolnie modyfikować- i nakładać na nie inne składniki, jeśli się chce. Życzę smacznego, cmok!

PKP, czyli perwersyjnie kocham pociągi!

źródło: http://hogsmeade.pl
Moja przygoda z pociągami sięga odległych czasów-bo aż dzieciństwa! Wtedy to jeździliśmy koleją na wakacje i do babci. Mama zaszczepiła we mnie lęk, że spóźnię się na pociąg, bardzo nie lubię przychodzić na stację w ostatniej chwili. Na szczęście, z wiekiem trochę mi przeszło i już nie mam takiej paranoi- a jak śnią mi się pociągi, to nie są to koszmary w stylu: pociąg jedzie, a ja wiszę na zewnątrz, trzymając się poręczy przy wejściu. Brrrr... Oj, najeździłam się pociągami w swoim życiu. Od I klasy w ekskluzywnych ekspresach po korytarz w osobówkach. Podróże na trasie Śląsk- Lubelszczyzna były mi nader bliskie przez 5 lat studiów. Z kolei przez 5 miesięcy zeszłego roku jeździłam dwoma (!) pociągami codziennie do pracy. Teraz jeżdżę 2 razy w tygodniu (choć już całkiem inną trasą). Co ja się naoglądałam, nasłuchałam i naprzeżywałam podczas tych podróży! Zaliczyłam większość sytuacji, jakie można zaliczyć w pkp (nie, nie uprawiałam tam seksu, fuj!). Część przygód była bardzo zabawna, część mrożąca krew w żyłach.

Chyba każdy zna sytuacje, kiedy pociąg się spóźnia lub nie przyjeżdża. W pierwszym tygodniu pracy spóźniłam się 1,5 godziny, bo... wysypali węgiel na torach (złodzieje wysypali!) i pociąg jechał okrężną trasą. Tak się zaczytałam, że kompletnie nie zwracałam uwagi na brzęczące komunikaty na pamiętnej stacji Chorzów Batory (hello, siedzę w pociągu, co mnie komunikaty obchodzą?). Ledwie ruszyliśmy (na następnej stacji miałam wysiadać), wkracza konduktor i pyta, czy słyszeliśmy o zmianie trasy.                  Ja, spokojnie: Ale na stacji Chorzów  Miasto się zatrzymuje? Konduktor: Nie. No i dupa blada (tego już nie mówi konduktor). Okazało się, że mogę wysiąść milion kilometrów dalej! A najlepiej, jakbym jeszcze dłużej pojechała, jak już wróci na trasę. Ok, jadę do Bytomia (przez Gliwice). Jadę, jadę, jadę. A potem stoję. Bo... pociąg się zepsuł. Przed Bytomiem właśnie. W szczerym polu, nawet wysiąść nie ma jak (zresztą i tak bym się zgubiła, to pewne). Najpierw się wkurwiam. Potem zaczynam płakać. Potem już tylko histerycznie się śmieję i chyba nawet dałabym się w kaftan zawinąć. Jak już dojechałam, to jeszcze musiałam w ekspresowy autobus wsiąść. Koszmar! No i spóźniłam się 1,5 godziny do pracy. Myślicie, że wyczerpałam limit na pół roku? Bynajmniej. W ciągu następnych dwóch tygodniu pkp znów umożliwiło mi identyczne spóźnienie. Tym razem, były burze. No bo lato, a u nas to przecież klimat tropikalny, więc i tornada były. Wiedząc, jak jeżdżą pociągi (bo kilka razy z powodu burzowo nieprzejezdnych torów jechałam tramwajem), pytam pana maszynisty, czy jedziemy okrężną drogą. Inne pociągi tak, my nie, bo ta trasa przejezdna. No to świetnie, wsiadam. Przed Chorzowem Batorym (!@#$%^&*@#$%^&*) pociąg staje. Stoi i stoi. Denerwuję się okropnie i idę z samiutkiego końca pociągu. Pytam, czy może ZNÓW jest węgiel na torach. Nie. Tym razem przepuszczamy pociągi, które jadą okrężną trasą. I "musimy czekać, aż tamten pojedzie, o, widzi pani?". Widzę. Ile będziemy czekać- tego już nie wiadomo. Ludzie wyskakują jak z tonącego okrętu, bo "oni już sobie dojdą". A ja siedzę jak głupek. Dojeżdżamy do Ch. B i tam znów stoimy. I nie wiem, kiedy ruszymy. Po milionie minut, postanawiam wysiąść i pojechać tramwajem. Oczywiście, nie mam bladego pojęcia, w którą stronę iść. Znajduję przystanek i co? I gówno. Tramwaje pojechały, mnie ogarnia panika (tak, jestem światowej klasy panikarą) i pędem wracam na dworzec. Klnę, biegnąc, bo jestem pewna, że pociąg akurat odjedzie. Ale nie. Rusza chwilę po tym, jak wsiadłam. Ale spóźnienie półtoragodzinne aktualne. Z CUDOWNĄ stacją Ch. B. mam jeszcze jedną historię. Raz tam wysiadłam... przypadkiem. Ja rozumiem, przegapić stację. Pojechać za daleko. Ale nie. Ja musiałam wysiąść stację wcześniej. Zobaczyłam sklep (po drugiej stronie, niż być powinien ale to dla mnie nie było alarmujące), potem zielone tereny (bo to przecież tylko przed moją stacją są) i... stwierdziłam, że to już, że wysiadamy! A że byłam taaaaaak zagadana, to wcale nie zwróciłam uwagi, że to nie ta stacja. I wysiadłam. Na swoje usprawiedliwienie powiem, że nie tylko ja (bo w pociągu można też poznać super fajnych ludzi, o! ). Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że to nie te schody i w ogóle jakby stacja nie ta :P... Pociąg oczywiście odjechał i poszliśmy na tramwaj. Przynajmniej się nie spóźniłam, tym razem :D.Co do poznawania ludzi... Niestety zwykle jest mniej przyjemnie. Np kiedy dosiada się do Ciebie mężczyzna jadący do MONARu, usilnie dopytujący się, czy jesteś sama, ewentualnie, czy masz tak samo ładne, wolne, koleżanki- takiego nie odstraszają słuchawki na uszach, ani książka- baaaa- to dla niego kolejny temat do rozmów. Na szczęście, "po długopisie można poznać człowieka"- a ja na jego prośbę o długopis, dałam mu taki najzwyklejszy- oburzony był jak 150, ale odczepił się ode mnie.Ostatnio prawie dostałam zawału, kiedy ktoś zastukał mi w szybę. Jakiś koleś stał na stacji, obok mojego okna i wykonywał dość wulgarny gest. Chyba myślał, że się speszę (albo, że do niego przyjdę, cholera wie). Trochę się zdziwił, gdy z uśmiechem pokazałam mu środkowy palec :P...   Mam też "szczęście" bycia zaczepianą przez... pracowników PKP. Konduktorzy robią to nagminnie, ale szczęka mi opadła, jak maszynista raz zagadnął "Pani to by się bała pewnie jechać u mnie na kolanach?" Odpowiedziałam, że tak, owszem, bałabym się i uciekłam :P. Jeszcze tylko ostatnia sytuacja, bo robi się z tego książka i nikt nie dotrwa do końca! Wracałam z Katowic do domu (pociąg do Raciborza). Stoję na stacji (nie lokomotywa), zatrzymuje się pociąg widmo. Nie wiadomo skąd, nie wiadomo dokąd. Pytamy konduktorki, która wsiada do niego, dokąd jedzie pociąg. Ona na to "A wie pan, że nie wiem". No to ja w śmiech. Nie skończyłam się śmiać, a tu już wychyla się maszynista i do nas (wielkiego tłumu zebranego na peronie) "Na co zmienia się ten skład?" No wtedy to już prawie leżałam na ziemi (tylko prawie, bo zimno, zresztą nie wiadomo, kto tam wcześniej się kładł). Podjeżdża drugi pociąg, wsiadam, bo sądzę, że to mój. Na pytanie "Dokąd?" Jedna strona odpowiada "Do Raciborza!", druga "Do Żywca!", a ja chichoczę jak opętana. Ja się śmiać mogę, jadę tylko kilka stacji, są autobusy i busy, ale dziewczyna obok mnie, której tłumaczymy, że ten pociąg na 90% jedzie do Raciborza, lekko już zzieleniała. Kazali jej w Częstochowie wsiąść w ten pociąg- bo skład ma się zmieniać na Żywiec. Ja już wtedy wiem, że to ten z naprzeciwka zmieniał skład i pewnie w niego miała wsiąść. Paranoja, naprawdę. I tak jest od 9. grudnia, kiedy jedna spółka wykupiła drugą. Wszystkie opóźnione, pełno odwołanych- i nie wierzcie, że zawsze była komunikacja zastępcza. Na szczęście, prawie się to ustabilizowało. Mam jeszcze trochę takich historii w zanadrzu, zresztą moje podróże pociągami jeszcze się nie skończyły. Może uda mi się pojechać koleją transsyberyjską (albo pociągiem Hogwart Express). Ale teraz czekam na Wasze opowieści o PKP, bo nie wątpię, że nie tylko ja mam takie doświadczenia. Buźka, M.

wtorek, 8 stycznia 2013

Uśmiech, moc, fitness, sport!

Siadam i chcę pisać. Mam w głowie trzy tematy na JUŻ. Chyba z jednego zrobię wstęp, z drugiego zakończenie, a trzeci będzie tematem innego postu, bo jest najobszerniejszy i totalnie zasługuje na opisanie go jako zwycięzcy (przygotujcie się na czeski film!)
Zacznę (jakże niestandardowo!) od wstępu. Prawie nie mogę się ruszyć. Ok, paluszki śmigają po klawiaturze- chyba musiałabym mieć wysoką gorączkę, by nie dowlec się do laptopa. Nie, nie jestem chora. Jestem zakwaszona! Jeśli czytacie mnie już trochę, wiecie, że lubię fitness. Wiecie też, że robiłam tatuaż (still waiting for the end :>), co wymusiło przerwę w chodzeniu na zumbę i aerobik. Postanowiłam nie kupować karnetu, bo zaraz miałam dokończyć tatuaż, ale... nie było kiedy. A karnet nie kupił się i tak. Teraz miałam kupić, ale zanim poszłam do Formy, postanowiłam poćwiczyć w domu. Nie jestem zwolenniczką takich ćwiczeń, bo brak mi motywacji, statyczne ćwiczenia mnie nudzą i wolę szaleć przy muzyce, ze specjalnymi układami i innymi ludźmi. No i wiecie, mam śliskie panele (auuuu!). Ale kilka razy próbowałam. W ostatnią niedzielę wybór padł na ćwiczenia Ewy Chodakowskiej. Ha, na pewno ją kojarzycie. Ściągnęłam sobie darmowy program ćwiczeń, poćwiczyłam i ledwo dotrwałam do końca (a powiem Wam, że i początek łatwy nie był). Nogi mi się trzęsły, było mi niedobrze, stwierdziłam, że Ewa musi być świruską (ale nie w złym znaczeniu!), umyłam się i poszłam spać. Rano- zakwasy, że hej. Po południu- czułam każdy mięsień nóg, tyłka, tułowia i karku. A dziś? Ledwo wstałam, a ze schodów szłam jak kaleka- to akurat dość istotne, bo musiałam latać w te i we wte z baaaaaardzo ruchliwymi dzieciakami na zajęcia i z zajęć. Oczywiście, to może oznaczać tylko jedno- że ćwiczenia NAPRAWDĘ działają i że jestem kompletną łajzą- zaraz, czy to nie dwie rzeczy? Mam nadzieję, że mi przejdzie, bo trochę mi głupio w wieku 24 lat nie nadążać za 7-8-9 latkami na szkolnych korytarzach...
To w zakończeniu napiszę o tym, co daje mi motywację do zasiadania tutaj, pomimo małej ilości snu i dużej ilości zakwasów tak często jak tylko się da. Cieszę się, gdy widzę kolejnych obserwatorów bloga i gdy ktoś nowy polubi mój fanpage. Wszystkie pozytywne komentarze- zostawione na blogu i mówione mi "na żywo". To pozwala mi sądzić, że ktoś to czyta, komuś się podoba, a ja nie piszę tylko dla siebie.
Zakwaszone pozdrowienia przesyłam ja i mój obolały tyłek. Hawk!

piątek, 4 stycznia 2013

Uwaga, książka!

Jak dobrze, że już piątek. Nie to, żebym w ostatnim tygodniu codziennie pracowała- bo przecież w we wtorek jeszcze był dzień wolny. Ale lubię piątki. Kiedyś lubiłam bardziej- wtedy, gdy pracowałam 5 dni w tygodniu od 8.30-16.30. I o piątkowej 15 już przebierałam nogami, że zaraz koniec! Wtedy najgorszy był poniedziałek. Teraz koszmarny jest czwartek (pieszczotliwie nazywany czwartodziałkiem), bo muszę wstać po 5, a do domu wracam o 18. W piątek cieszę się, że czwartodziałek już minął. Teraz też się cieszę i choć jestem zmęczona, siadam do bloga. To tytułem wstępu, bo jakiś wstęp być musi- ja, nim dojdę do sedna, zdążę opowiedzieć 15 "fascynujących" historii- tak już mam. A teraz coś, na co wszyscy czekacie ;)...

Recenzja! 

 http://duzeka.pl/pic/pic_news/JKRowling_TrafnyWybor_01_530.jpg
 
 Trafny wybór J.K. Rowling czytałam dość długo- tzn. w porównaniu do wszystkich tomów o Harrym. Na początku powinnam powiedzieć, że to... nie Harry Potter. Cóż, inteligentko, mogłaś się tego spodziewać chociażby po... tytule? Dobra, spodziewałam się. Wiem, wiem, w tej całkowicie mugolskiej książce nie mogło być  głupiego machania różdżkami (prof. S. Snape), czy sklątek tylnowybuchowych. Ale Rowling urzekła mnie wtedy również swoim poczuciem humoru- nawet teraz ryczę ze śmiechu czytając (albo słuchając) HP. A w Trafnym wyborze mi tego zabrakło. Oczywiście, ta książka zakreśla dość poważne tematy, jednak, przydałoby się w niej więcej Rowlingowego humoru. Prawdę powiedziawszy, końcówka podziałała na mnie dość przygnębiająco. Ale tak chyba powinno być. Nie ma tam słodkiego happy endu- jest samo życie. To też różnica między tymi dwiema pozycjami. Może powinnam wspomnieć o czym jest ta powieść. Przede wszystkim o miasteczku. Miasteczko jest całością. To ono jest głównym bohaterem. Ludzie z Pagford to już tylko składowe. Dość istotne, bo przecież dzięki nim książka nabiera rumieńców. Jacy są mieszkańcy Pagford? Nikt z nich nie tak po prostu dobry, czy zły. Każdy ma ciemną stronę, niektórzy swą dobrą twarz skrywają bardzo bardzo głęboko. Możemy tu znaleźć wszystkie ludzkie żądze... Każdy czegoś pragnie: władzy, seksu, uwagi, pieniędzy, miłości, młodości... Tu odnajduję Rowling jaką znam- niesamowicie zdolną obserwatorkę, potrafiącą naszkicować portrety tak szczegółowe. Barwne, mocne postaci to coś, w czym JK jest naprawdę DOBRA. W Harrym są czasem celowo przerysowane, tu- boleśnie prawdziwe. Mamy tu nastolatków, zagubionych- w mieście, społeczeństwie, albo uczuciach. I mamy dorosłych, którzy ciągle chcą od życia więcej i więcej. Dla części z nich śmierć Barry'ego Fairbrothera (bo to ona uderza w nas na pierwszych stronicach książki) jest ciosem. Dla innych staje się przepustką do... czegoś. Do zajęcia jego miejsca- w radzie gminy, albo u boku żony... Do zemsty na rodzicu. Po jakimś czasie książka zaczęła mnie wciągać. I choć spodziewałam się czegoś innego (słyszałam, że to kryminał- kłamstwo), to nie mogę powiedzieć, że mi się nie podobała. Nie powinnam czuć się rozczarowana tym, że to nie jest kolejna powieść dla dzieci i młodzieży (do jasnej cholery, jestem dorosła!!!). Rowling pokazuje tu, że równie dobrze potrafi opisać dwa światy: wyimaginowany, czarodziejski pełen niesamowitych przygód i ten nasz, realny aż do bólu. Pełen brutalności, wulgarności, krwi, przekleństw. Tak, to zdecydowanie nie jest książka dla dzieci.  Myślę, że nie potrafię ocenić J.K. jako istoty osobnej. Dla mnie jest ona nierozerwalnie związana z Harrym. Dlatego pierwsze co zrobiłam, porównałam obie te pozycje. Gdybym jednak miała spojrzeć na nią, jako na autorkę wielu różnych książek- muszę powiedzieć, że znów stanęła na wysokości zadania i odwaliła kawał dobrej roboty. A to, że książka nie dostąpi zaszczytu zostania moją ulubioną, nie jest chyba aż tak istotne ;). I sądzę, że Joanne Kathleen Rowling jeszcze nie raz (mnie) zaskoczy.
Życzę Wam miłego weekendu, Madeleine.

Ps.A Wy, czytaliście? Zamierzacie przeczytać? Jakie są Wasze odczucia?

środa, 2 stycznia 2013

Noworocznie witam się ja, a potem... J.K.

Wróciłam ze spaceru z psem- piątego w tym roku. Pies wlazł pod biurko i śmierdzi, a ja usiadłam przy biurku i... chyba nie śmierdzę? Chciałam Wam napisać, jaki mam dobry humor- i że aż śpiewam i tańczę na spacerze, bo w pobliżu lodowisko i puszczają superekstrafajne hity, ale kiedy wracaliśmy- ja i mój pies- wydarzył się Incydent. Nic nowego. Mnie się wiecznie wydarzają jakieś Incydenty i ten akurat był nad wyraz standardowy, a w skali wkurzenia od 1 do miliona, miał jakieś 3 i dwie dziesiąte. Tak więc wracam sobie, patrzę, a tu pies (nie mój, mój był na swojej smyczy, przy mojej nodze- albo tam powinien być, bo ostatnio jest bardzo niegrzecznym psem, za którym prawie latam w powietrzu [tup!]). Pies z Człowiekiem, Mężczyzną nawet. I to nie byle jaki (pies, bo akurat chłop byle jaki)- wczoraj już mieliśmy się "przyjemność" spotkać z owym zwierzęciem- my szliśmy do parku, oni z niego wracali. I Czeko dostał jakiejś furii. Zwykle takiej dostaje na widok większości labradorów i goldenów- nie wiem, o co mu chodzi. Ale wtedy też dostał. I szczekał, i szczekał, i szczekał. I to tak, jakby chciał zabić tego (2 razy od siebie większego) psa. Nie dał się uspokoić, ledwo go utrzymałam. No i dziś znowu ten pies! Poznałam go od razu. Miałam nadzieję, że Czekaj go nie zauważy, ale jak na złość, ten byle jaki chłop, postanowił przejść przez ulicę na NASZĄ stronę dokładnie tak, żeby się z nami spotkać. Mój pies w szał. Tamten- dystyngowana olewka. Ja skracam smycz do tego stopnia, że pies prawie się dusi (bo się wyrywa!), ale jemu to wcale nie przeszkadza i drze się dalej. Idę, patrzę tylko na te kilka centymetrów grubej smyczy, nagle ŁUP! Skrzynka pocztowa wisząca na bramie mnie atakuje. To tam, kurwa, ten dom postawił?! Jestem już tak wkurzona, że klnę jak szewc i prawie niosę psa na smyczy, co skutkuje odciśnięciem jego łap na moim płaszczu oraz zaślinieniem mnie (i chyba nawet szczęki zacisnął, bezczelny!). A najlepsze, że owy Król Osiedla, w domu jest potulny jak baranek- można mu jedzenie z pyska zabrać, a on jeszcze piątkę przybije! Cholera, miałam pisać o książce. Ale ten post byłby za długi. Napiszę więc na razie, że Święta minęły bardzo leniwie- na oglądaniu filmów, czytaniu książek i obżarstwie. Choć ja to głównie obżarłam się słodyczami- mam na nie osobny żołądek. Co czytałam? Skończyłam nową powieśc Rowling i zaraz zabiorę się za jej zrecenzowanie na blogu. A teraz czytam 50 twarzy Christiana Greya. Wciągnęło mnie i na pewno podzielę się spostrzeżeniami ;). Sylwester? Przyjemnie, w niewielkim gronie, za to w strojach inspirowanych latami dwudziestymi (należałoby dopisać "ubiegłego wieku"). Zawsze uważałam, że urodziłam się za późno. Lata 20-30, albo 50-60 (choć niekoniecznie w Polsce...), to było coś. Ale potem przypominam sobie film O północy w Paryżu i jeszcze zdanie (J. P Sartre) Być może istnieją czasy piękniejsze, ale te są nasze. Przy okazji senstencjonowania, życzę Wam bardzo udanego kolejnego roku w Waszym życiu. Niech obfituje w dobre zmiany i dużo wesołych incydentów ;).
  
 To jeszcze sylwestrowe zdjęcie, a potem (może) zrecenzuję Trafny wybór.


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...