piątek, 30 sierpnia 2013

Poranki

Zaczęło się od tego, że... Właściwie nie wiem, nieważne. Nie ufam ludziom, którzy z rana szczęśliwi, jakby w totka wygrali. Z czego oni się, kurwa, tak cieszą? Moje poranki zaczynają się między ósmą a dziewiątą, jeśli mogę decydować. Jeśli nie mogę- jest źle. Jak dzisiaj. Kiedy budzik dzwoni o 4.40, poranek nie może być udany. Zasnęłam przed pierwszą (próbowałam położyć się normalnej porze, serio), o 1.20 obudził mnie sms. Fantastycznie! Z drugiej strony, może to i dobrze- śniło mi się, że właścicielka lokalu, który wynajęłam, nie chce mnie do niego wpuścić, a ja nie mogę otworzyć oczu. Ledwo zasnęłam ponownie, rozdzwonił się ten cholerny budzik, a ja nie wiedziałam, czego ode mnie chcą. I pomyśleć, że tydzień wcześniej kładłam się spać o tej porze. Wstałam. Zrobiłam herbatę i ani się obejrzałam, była 5.07. Ktoś się bawi tym czasem, do cholery? Poszłam pod prysznic. 5.20. Za 18 minut miałam autobus, spod domu, ale jednak. Dwa łyki herbaty. Ubieram się. Zakładam czarną bluzkę. Suszę włosy. Szukam butów. Znajduję jeden. Zastanawiam się, czy z ostatniej imprezy wróciłam w obu. Otóż tak. Szukam dalej, bez powodzenia. Koty dostają pierdolca, podkładają mi się pod nogi (jedna w bucie, druga bez). Zaczynam podejrzewać, że robią to specjalnie, żebym się przewróciła i zabiła- miałyby dużo żarcia. Znajduję inne buty i wiem, że to nie będzie doskonały dzień. Myślę sobie, że powinnam wyglądać glamour, bo jadę na spotkanie dotyczące wizerunku (śniadanie, więc w domu nic nie jem). Przeklinam w duchu, bo komin spakowany w worku próżniowym zalega razem z resztą zimowych rzeczy. Kto by pomyślał, że pod koniec sierpnia mogłabym go założyć. Związuję chustkę na kształt komina, zakładam na szyję. Wyglądam idiotycznie, ściągam chustkę. Zmieniam bluzkę na inną. 5.34. Nie ma najmniejszych szans, że zdążę na autobus, przecież nie mam makijażu. Nie, żeby zrobienie kreski pod okiem, oraz potraktowanie rzęs tuszem było czasochłonne, ale zawsze to pół minuty (nie, na co dzień nie używam podkładu; nie, nie mam cery idealnej, nie chce mi się.). Z racji tego, że pojadę następnym autobusem, postanawiam założyć kolczyki, naszyjnik i bransoletkę. A potem orientuję się, że następny autobus mam z dworca, co eliminuje kolejną zmianę bluzki. Zakładam sweter a la angora, co wraz ze spódnicą tworzy outfit godny Kasi Tusk. Wyglądam grubo, trudno. Wychodzę, czuję jak prawy but mnie obciera. Robi mi się niedobrze, bo nic nie jadłam. Albo z nerwów. Ale nic, kupię suchą bułkę po drodze. Doprawdy? Piekarnia jeszcze zamknięta. Czekam na autobus, spóźnia się, a mi coraz badziej słabo. Zastanawiam się, czy omdlewanie w autobusach jest bardziej mainstream, czy hipster. Nie dochodzę do żadnych wniosków, za to do drzwi autobusu, który się wyłania. Siadam (uprzednio sprawdzając czy wszystkie dziadki mają miejsce) i od razu robi mi się lepiej. Do czasu, gdy nie zobaczę przejechanego kota. No, nieważne. W Katowicach jestem wcześnie, mogę jeszcze iść kupić coś do jedzenia, albo wydrukować bilet na wydarzenie i mapkę trasy w Krakowie (nie wiecie po co? Zapraszam do przeczytania posta o Warszawie ;)). Ale kierowca busa już jest, ludzie wsiadają, a ja panikuję, że 13 minut to jednak bardzo mało czasu. A to, czy trafię do celu i czy mi się opłacało wstawać tak wcześnie, napiszę Wam pózniej, bo właśnie dojechałam do Krakowa. Thanks God for wi-fi!

M.

2 komentarze:

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...