piątek, 28 września 2012

Chałka drożdżowa


Uwielbiam wszelkie drożdżowe wyroby. Pieczywo, ciasto, chałki, pizzę... Smak maślanych bułeczek i rogali z makiem posmarowanych masłem kojarzy mi się z drugim śniadaniem w szkole podstawowej (oczywiście miałam piękny FIOLETOWY pojemnik śniadaniowy :D). Teraz masła nie jadam, ale nadal uwielbiam odrywać paluszkami po kawałku plecionych bułeczek... Mmmm... Jeśli chodzi o chałki, to ciężko dostać idealną. Dla mnie albo są za słodkie, albo zupełnie niesłodkie i "chlebowe", co chałce nie przystoi! Dlatego też postanowiłam wypróbować i połączyć kilka przepisów i stworzyć CHAŁKĘ IDEALNĄ!!! W moim przekonaniu chałka jest naprawdę dobra, ale jeśli chcecie sprawdzić, musicie sami ją upiec (ewentualnie przyjść do mnie na chałkowe śniadanie/ podwieczorek ;)). Ja robię 4 średnie chałki. Możecie zrobić 2 duże, albo 6 małych- it's up to you ;). Żeby już nie rozwodzić się nad genezą przepisu, po prostu go podam.



Potrzebne są:

3/4 kg mąki
3/4 szklanki mleka
4 łyżki cukru
60 gram drożdży
2 jajka
łyżeczka soli
6 łyżek wody
4 łyżki roztopionego masła

Zadbajcie o to, by drożdże i jajka były w temperaturze pokojowej.
Do kubka wrzucamy pokruszone drożdże, zasypujemy je 2 łyżkami cukru, odstawiamy w ciepłe miejsce, by się rozpuściły (zajmuje to krótką chwilę). Do misy przesiewamy mąkę, robimy wgłębienie, wrzucamy tam rozpuszczone drożdże, zasypujemy resztą cukru i zalewamy ciepłym mlekiem. Kiedy zaczyn będzie nam pracował, rozpuszczamy w rondelku masło i zostawiamy do ostygnięcia. Potem w maśle roztrzepujemy jajko, dodajemy do mąki z rozczynem, dorzucamy sól i wodę.Wyrabiamy ciasto, aż będzie nam odchodzić od rąk, odstawiamy w ciepłe miejsce, aż wyrośnie i podwoi swą objętość. Potem dzielimy ciasto na cztery równe części (chyba, że chcemy mieć dwie duże chałki, to na dwie), a każdą z nich na trzy- to będą części warkocza. Zaplatamy tak, jak warkocz we włosach, smarujemy żółtkiem. Odstawiamy na ok 15-20 minut na blasze- wysmarowanej, albo wyłożonej papierem do pieczenia Jeśli chcecie by Wasze chałki miały kruszonkę, posypcie je nią przed włożeniem do piekarnika ;). Kruszonkę robi się z mąki, cukru i masła w proporcji 2:1:1. Cukier puder najłatwiej się łączy z mąką i masłem, ale ze zwykłym cukrem kruszonka jest tak samo pyszna. Do miski wrzucamy cukier, mąkę i pokrojone w kosteczki masło i szybko ugniatamy- tak, żeby porobiły się grudki. Kiedy (posypane) chałki znów nam urosną, wrzucamy do piekarnika nagrzanego na 180 stopni na ok 20 minut. Można podawać z czym się chce ;).
Smacznego, Madeleine.







czwartek, 27 września 2012

Tatuaże.

Lubię je. Nie wszystkie i nie u każdego, ale lubię. Jeśli komuś pasują, to czemu nie? Jasne, to coś co zostaje na całe życie, trzeba się więc naprawdę dobrze zastanowić, czy ptaszek Tweety będzie nas tak samo bawił za 40 lat ;). No i chyba nigdy nie wytatuowałabym sobie czyjegoś imienia- nigdy nic nie wiadomo ;). Nie lubię tez tribali, ani "więziennych" tatuaży na dziewczęcych ramionach. Ja, na razie mam jeden „ogromny” tatuaż- papryczkę chili na nadgarstku (widać go na jednym z indiańskich zdjęć), ale od jakiegoś czasu planuję kolejny. Mam bardzo dużo pomysłów, ale nie chcę ich wszystkich realizować, bo mogłoby się okazać, że zostało mało „gołego” ciała ;).


Zdecydowałam się na motyw z Alicji w Krainie Czarów. Lubię tę opowieść- dziś czytałam ją po raz kolejny. Książka ma bardzo dużo motywów, które są inspirujące: karty, Biały Królik, uśmiech Kota- Dziwaka, buteleczki i ciasteczka. Ale ja zdecydowałam się na zegar. Taki kieszonkowy oldschool, który wskazywał Królikowi, że jest spóźniony. Zegar ogólnie jest wdzięcznym motywem, jeśli chodzi o tatuaże. Nie znalazłam jeszcze wzoru, który byłby dokładnie taki, jaki bym chciała, ale mam zamiar połączyć kilka. Przy zegarze ma też być cytat z Alicji. Ten pomysł pojawił się wcześniej niż zegar, ale zamierzam je połączyć. Baśń cała składa się z niesamowitych cytatów- dużo jest o szaleństwie, czasie oraz o nonsensie- czyli tym, co lubię najbardziej ;). Ponieważ muszę zgrać oba motywy, zastanawiam się nad dwiema (głównie) opcjami:
  1. zegar, z „opadającymi” cyframi i tekst: If I had world on my own, everything would be nonsense.
  2. zegar z rzymskimi cyframi (na swoim miejscu ;P) i tekst: It's no use going back to yesterday, because I was a different person then.
 Pierwsza opcja kusi mnie dlatego, że uwielbiam absurdy. Taki humor, rozmowy, sytuacje, ludzi… Druga jest sama w sobie mottem- a ostatnio mam silną potrzebę wyrażania przemijalności, chwytania chwil, itd. ;). Jak już zatwierdzę ostateczną wersję, to na pewno pochwalę się tatuażem ;).

 Jeszcze tylko kilka porad dla osób, które chcą zrobić sobie tatuaż:

  1. Przemyśl dokładnie, co chcesz mieć wytatuowane i czy w ogóle chcesz tatuaż. Nie rób tego tylko dlatego, że jest modne, czy bo ktoś od Ciebie tego oczekuje. Akurat z tatuażem wiążesz się (raczej) na całe życie ;).
  2. Starannie wybierz studio, gdzie będziesz się tatuować- poczytaj opinie w Internecie, popytaj znajomych, idź tam i porozmawiaj o swoich pomysłach, obawach (przy okazji rozejrzyj się, w jakim stanie jest studio- np czy jest czysto). Przy wyborze nie kieruj się tylko ceną, czy popularnością- wszystko ma swoje plusy i minusy. Lepiej trochę dłużej zbierać na tatuaż, ale być z niego zadowolonym. Z drugiej strony- mega drogi, strasznie popularny i oblegany salon w stolicy, wcale nie musi być lepszy od salonu w Twoim mieście. Nie płać za markę, tylko za talent, wykonanie, dobry sprzęt i satysfakcję.
  3. Jeśli nie masz 18 lat i Twoi rodzice nie zgadzają się na tatuaż, daruj sobie chodzenie do miejsc, gdzie nie wymagana jest zgoda osoby dorosłej. No, chyba, że jesteś ryzyk- fizyk i nie boisz się zakażenia żółtaczką.
  4. Pomyśl, czy tatuaż nie zaważy w przyszłości np na Twojej karierze - może ogromna czaszka z wężem, na ramieniu przedszkolanki nie jest do końca dobrym pomysłem ;)? Jeśli boisz się, że przez to możesz mieć kłopoty- zastanów się nad niewielkim tatuażem, który możesz zakryc.
  5. Zanim wytatuujesz COKOLWIEK, poproś o szkic na kartce. Zresztą, profesjonalista sam to zaproponuje.
  6. Tak, tatuowanie (się) boli. To w końcu szarpanie skóry igłą. Ale… Myślałam, że będzie gorzej. Wiadomo, są miejsca bardziej i mniej odporne na ból. Mój nadgarstek to pikuś, zważywszy na to, że następny prawdopodobnie zrobię na boku, na żebrach… W jednym z salonów powiedziano mi, że jest maść przeciwbólowa dostępna w aptece, którą stosuje się miejscowo przed tatuowaniem- może warto się nad tym zastanowić.
  7. Kiedy już zrobisz tatuaż, stosuj się do rad osoby, która go robiła. Każą smarować maścią łagodzącą?- smaruj. Zabraniają tarzać się w piasku?- jakoś musisz to przeżyć.
  8. Nie oszukujmy sę, że nasze cudo przetrwa w nienaruszonym stanie całe nasze życie. Oczywiście, jeśli wybierzemy porządne studio, gdzie używają dobrych barwników- na pewno utrzyma się dłużej. Ale tatuaże mają to do siebie, że blakną. Całkiem możliwe, że będzie trzeba je poprawić po dłuższym czasie, ablo… przerobić na coś innego, kiedy nam się znudzi ;).
  9. Tatuaż możesz usunąć. Ale podobno to boli bardziej, niż zrobienie tatuażu, więc… zastanów się porządnie ;).

    A Wy, lubicie tatuaże? Może macie jakieś? Chętnie "posłucham" jakie jest Wasze zdanie na ten temat i pooglądam małe arcydzieła :).

    M.

niedziela, 23 września 2012

Zdjęcia, zdjęcia!

Dziś krótki post. Tym razem nie będę dużo mówić- nowość :D. Chcę Wam pokazać zdjęcia autorstwa świetnej dziewczyny, Ani Borowicz. Tak się składa, że czasem jej pozuję. Poniżej efekty naszej wczorajszej współpracy- mam nadzieję, że Wam się spodobają. Żeby zobaczyć więcej zdjęć- moich i nie tylko ;)- wejdźcie na stronę http://prabobly.blogspot.com/ . Życzę udanej nocy i dobrego rozpoczęcia tygodnia (bo jutro poniedziałek, damn!).











Ps. Leżenie na gołej ziemi zdrowiu nie służy! Chyba coś mnie bierze...

piątek, 21 września 2012

Jak w kabarecie...

Tytułem wstępu: niestety, jak się nie jest na L4 i ma się pełnoetatową pracę, nie tak łatwo dodawać kilka wpisów tygodniowo. Obrona też dołożyła mi roboty. Nie mówiąc już o tym, że miałam problem z internetem. Nic nie chciało się ładować, ciągle mnie rozłączało... I z tym właśnie będzie się wiązał dzisiejszy, niemal nocny, post. 

źródło:  http://www.regiopraca.pl/

Nie mam czasu po powrocie z pracy odwiedzać dostawców internetu- o tej porze ryglują drzwi. Postanowiłam, że tam zadzwonię. Najpierw nie mogłam znaleźć numeru do biura obsługi- miałam jakiś zapisany w telefonie, ale obawiałam się, że to pozostałości po poprzedniej sieci. Potem na stronie- ładowała się w takim tempie, że zdążyłabym wymyślić kombinację tych kilku cyfr. Jak już je znalazłam (a nie było łatwo, gdyż numer nie figurował w zakładce "Obsługa klienta) i wybrałam, kazano mi naciskać na konkretny klawisz, dzięki czemu połączę się z odpowiednim działem. I jeszcze raz. Dwie lub trzy dwójki wystarczyły. Po dłuższym powitaniu i informacji, że rozmowa będzie nagrywana, usłyszałam "proszę przygotować hasło abonenckie". Zaklęłam siarczyście i rozłączyłam się. Wyciągnęłam umowę, próbowałam znaleźć na niej hasło, powiedziałam do siebie "jedenjedenjedenjedenkurwa" i zadzwoniłam znów. Ponownie kazano mi wybrać dwójki, poinformowano o nagraniu i zgłosił się pan o baaaaardzo przyjemnym niskim głosie i spytał w czym może pomóc. Określiłam sytuację- bardzo profesjonalnie- że WIDZĘ w statystyce, iż mam prawie zerową szybkość ładowania (dobrze, że nie dodałam, że to te żółte kreski....).
Na to Pan z ładnym głosem: Proszę przygotować numer telefonu karty, gdzie jest internet.
Ja :Yyyyyy....- No przecież na modem sobie nie dzwonię, żeby z nim pogadać! I dlaczego nie to hasło?!
Pan z ł. g.: To numer konta abonenckiego.
Ja: A czy jest to gdzieś na umowie?
Pan z ł. g.: Tak, jest.
Ja (po jakiejś minucie bezgłośnego wykrzykiwania przekleństw w słuchawkę): Bo ja mam tu trzy.... Jedną na telefon, jedną na internet i aneks do tego...
Pan z ł.g.: To może pani PESEL poda, będzie łatwiej?
Ja: TAK!- no bo to przecież pamiętam. Podaję pesel.
Pan:  Kto jest właścicielem tego internetu?
Ja (w myślach: no, a kto ma być?!): Podaję imię, a potem nazwisko. Potem jeszcze jedno nazwisko, bo nie wiem, które powinno być.
Pan: To pierwsze nazwisko... Proszę hasło abonenckie.
Ja- orientując się, że tamto, które wyszukałam jest z innej umowy: Mam tu same jedynki, ale chyba nie to?
Pan: No nie.
Odnajduję i podaję hasło.
Pan: I mówi pani, że internet wolniej chodzi
Ja: Mhmhmhmmm...
Pan z ł.g.: Jakie to miasto?
Podaję miasto, pan na to: A jakieś większe? (tym, to mnie zdenerwował :P). Podaję.
Pan: Dobrze, proszę teraz odpiąć modem i zrestartować komputer. Po operacji, którą wykonałem powinno być lepiej. Ale w razie czego, proszę iść do salonu i wymienić kartę na nową.
Ja, przeszczęśliwa, dziękuję mu za wszystko, robię to, co nakazał. I myślę... Czy on machnął czarodziejską różdżką, że od razu ma być w porządku? Odpalam komputer, internet. Szybkość ładowania prawie zerowa. Operacja, myślę. Dobrze, że chirurgiem nie jest. Ale po paru minutach, mój internet... ożywa! I strony ŁADUJĄ SIĘ! Przepraszam w myślach Pana z ładnym głosem i z tego wszystkiego kładę się spać dużo później, niż zamierzałam, a rano budzę się dopiero po wciśnięciu 4 (słownie czterech) drzemek. Ehhh... Jednak internet na równi z komórką zajmuje ważną pozycję na liście rzeczy, bez których nie umiem żyć...

Ps. Jestem magistrem z piąteczką na dyplomie! :)

czwartek, 13 września 2012

Czarna kawa, czarna rozpacz.


I czarno to widzę. W poniedziałek mam obronę pracy magisterskiej. Dowiedziałam się o tym w zeszły poniedziałek i, dosłownie zwaliło mnie z nóg. To tylko tydzień! Musiałam dokonać ostatnich poprawek, wydrukować, oprawić, oddać recenzantowi i promotorowi wydruki, i nauczyć się! Zrobiłam wszystko, poza tym ostatnim :P. Tylko nie myślcie sobie, że poprzednie etapy były łatwe. Kocham pisać, naprawdę. Pracę magisterską już trochę mniej. A najmniej kocham (zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że nienawidzę) robienie z tekstem tych wszystkich strasznych rzeczy związanych z formatowaniem. Nie idzie mi to, za cholerę. Nie umiem zrobić spisu treści- nawet nie próbowałam :P. Po rozmowie z promotorem, wiedziałam już, co mam zmienić- były to zmiany czysto estetyczne (jaki piękny zwrot mi wyszedł :D). Wiedząc, że mam jeszcze cały dzień, póki nie wyjadę z Miasta Mojej Uczelni, świetnie się bawiłam, oglądając "Mirror Mirror" (choć prawdę mówiąc, wtedy bawiłam się najmniej, bo film dość słaby), zakłócając przyjaciółce rozmowę przez telefon (chcieli jej wcisnąć nowy!) i buszując w sieci. Zabrałam się do tego późno, jednym okiem zerkając na głupie seriale. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że przez to, że Iza ma inny program na kompie, wszystkie moje zeskanowane wyniki badań, które 2 dni wcześniej skrupulatnie układałam, totalnie się porozjeżdżały. Do tego, komp okazał się flegmatykiem. Ogarnęła mnie czarna rozpacz, a potem się wku... zdenerwowałam i powiedziałam, że @#$%^&*, nie robię. Robiłam. Do 24.30. A to wcale nie był koniec. Rano przed pójściem do dziekanatu, poszłam do biblioteki uniwersyteckiej, licząc na lepsze komputery i odpowiednie programy. Nieźle się przeliczyłam, bo było jeszcze gorzej. W końcu zrobiłam, co mogłam, a potem poszłam drukować. Jednak w dalszym ciągu musiałam przestawić te skany- tym razem w odpowiednim już programie. No i nadal nie miałam spisu treści. Spędziłam w tym punkcie wydrukowym chyba 1,5 godziny :D. Pan musiał mieć mnie dość, ale pomógł mi zrobić spis treści (dziękuję :)!). Oprawiłam na czarno- czarny humor mnie nie opuszczał. Byłam tak zrezygnowana, że było mi wszystko jedno i dopiero potem zauważyłam parę "usterek"- np zapomniałam wyjustować wstępu i zakończenia (bo to doklejałam ostatnie do wyjustowanego już tekstu). Jakby tego było mało, płyta, na której miały być wszystkie pliki z dokumentami użytymi w pracy, do samego końca, nie chciała się nagrać. I tym sposobem, spóźniłam się na pociąg do domu i  musiałam jechać okrężną drogą, dwoma pociągami i dwa razy drożej :P. Ale! w ekspresie dostałam "poczęstunek"- mini ciasteczko korzenne i hallsa oraz herbatę :D. Do tego, na dworcu Warszawa Wschodnia, usłyszałam jasny, czysty, wygenerowany w jakiś tajemniczy sposób głos, brzmiący prawie jak sama Jolanta Kwaśniewska i z równą dumą zapowiadający pociągi :P. Więc dzień nie do końca stracony! No i w końcu napisałam pracę! Żebym tak jeszcze się obroniła. Najlepiej na "piątkę". Proszę.


sobota, 8 września 2012

Cytrynowe babeczki.



Dawno, dawno temu były u nas dostępne cytrynowe babeczki Magdalenki. Lubiłam je strasznie- ze względu na smak i... nazwę ;). Po jakimś czasie okazało się, że oryginalne Madeleines to ciasteczka w kształcie muszelek. Muszę je kiedyś zrobić! Na razie jednak udało mi się zrobić cytrynowe babeczki, które smakują bardzo podobnie do Magdalenek z przeszłości. Byłam na tyle nierozsądna, żeby bawić się w ozdabianie babeczek, żeby były bardziej jak cupcakes niż swojskimi babkami. No i zajęło mi to cały dzień, a efekty i tak nie są powalające :P. Wrzucam przepis na babeczki (oparty na przepisie Marthy Stewart) bez ozdób (bo według mnie takie są najlepsze) i trochę zdjęć ;).

Wszystkie składniki powinny mieć temperaturę pokojową.
Składniki na ok 25-30 babeczek:

  • 4,5 szklanki mąki
  • 1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki soli
  • kostka masła
  • 2 szklanki cukru
  • cukier waniliowy
  • 5-6 średnich jajek
  • starta skórka z cytryny, 1 łyżka soku
  • aromat cytrynowy
  • 2 szklanki maślanki

Rozgrzewamy piekarnik do ok 180 stopni.Ucieramy masło z cukrem i cukrem waniliowym, dodajemy po jednym jajku, nadal ucieramy. Dodajemy skórkę i sok z cytryny oraz aromat waniliowy. Do osobnej miski przesiewamy mąkę, mieszamy z proszkiem i solą. Następnie do jajeczno-maślano-cukrowej masy dodajemy na zmianę (w trzech partiach) mąkę i maślankę, ucierając dokładnie po każdej porcji. Wlewamy ciasto do muffinkowej formy z papierkami, wrzucamy do piekarnika, pieczemy 20-25 minut. Potem można ozdobić ;). I zdjęcia!









piątek, 7 września 2012

Książki nie tylko z papieru.

Uwielbiam czytać. Kocham słuchać szelestu kartek, dotykać grzbietów ułożonych tomów opuszkami palców. Uwielbiam czytać książki od A do Z, łącznie z podziękowaniami, a nawet informacjami o wydawcy i roku wydania. Kocham swoją biblioteczkę (która, niestety, nie jest piękną oszkloną gablotką), lubię kupować nowe książki. Częściej jednak książki wypożyczam, bo przy moim tempie czytania, wydawałabym na tę przyjemność dość sporą część wypłaty. Czego nie lubię? Tego, że książki są ciężkie. A że torebka damska i tak waży swoje, to dźwiganie nierzadko opasłych tomów nie jest mi na rękę (na rękę mam za to nową, mniejszą torebkę, do której książki pakuję z trudnościami). Doszło do tego, że albo łażę pokrzywiona, bo moja torba jest za ciężka, albo noszę dodatkową siateczkę na książki. Ostatnio wracając z pracy prawie dostałam zawału, bo zorientowałam się, że nie mam ów siateczki, a przecież wychodząc z domu ją miałam. Myślałam, że zostawiłam ją na stacji pkp, ale na szczęście okazało się, że nie zabrałam jej z pracy (torebka, siateczka, klucz do pracy i wielki chroniący- przed- deszczem- który- nie spadł- parasol to już za dużo jak na moje dwie ręce i skłonności do gapiostwa. Tak więc, myślę sobie, przerzucę się na inne formy książek.

 źródło: http://midlifebatmitzvah.wordpress.com/


Zaczęłam od audiobooków. Nie jest to nic nowego. Pewnie każdy miał kasety magnetofonowe z nagranymi bajkami. Ja miałam swoją ulubioną, była zielona :P. I pamiętam, że opowiadała o czarownicy (pewnie była o kimś innym, jednak czarownica dla mnie odgrywała tam kluczową postać :P). Ale wracając do teraźniejszości... Pomyślałam, że zacznę od czegoś, co poprawi mi humor rano, kiedy w zaspany poniedziałek w nieprzespanym pociągu będę jechała do pracy, albo co zajmie mi czas, kiedy wracając, będę stała (bo ławki zajęte) na stacji Katowice, Dworzec Główny PKP. Tak więc zaczęłam od... Harry'ego Pottera! Czytałam już książki milion razy, kilkakrotnie widziałam filmy. No, ale audiobooków jeszcze nie było... Postanowiłam iść po kolei- najpierw Harry Potter i Kamień Filozoficzny, a gdy to skończyłam, w moich uszach dźwięczał już Piotr Fronczewski z Harrym Potterem i Komnatą Tajemnic. Mam zamiar dojść do samego końca. Plusem audiobooków- z mojego punktu widzenia- jest to, że mogę założyć słuchawki i całkowicie się wyłączyć, a nawet zamknąć oczy- co w przypadku papierowych książek jest niemożliwe :P. Nie muszę też wyszukiwać w torebce okularów (tylko słuchawek :>). A słuchawki i odtwarzacz- w moim przypadku to po prostu telefon- są lżejsze niż tradycyjne książki (i siateczce mówimy pa pa). Jeśli chodzi o plusy samego audiobooka- uwielbiam HP, więc cudownie było wrócić do czasów małoletnich (bo wtedy czytałam pierwsze części) i śmiać się okropnie, bo... Wuj Vernon wydał z siebie zduszony okrzyk, zerwał się z krzesła i pobiegł do przedpokoju, a za nim pobiegł Harry. Żeby wydrzeć Dudleyowi list, wuj Vernon musiał powa­lić go na podłogę, co okazało się trudne, bo Harry złapał wuja Vernona od tyłu za szyję. Po minucie zażartej walki, w której jedna i druga strona oberwała smeltingiem, wuj Vernon wyprostował się, dysząc ciężko, z listem Harry’ego w ręku (...).  
Uwielbiam humor i styl pisania w książkach o HP! Minusy? Słuchawki się plączą :P! W pociągu (i tramwaju!!!) czasem jest tak głośno, że w ogóle nie słyszę cholibki Hagrida, ani zawodzeń Jęczącej Marty. Dając głośniej, tylko uszkadzam sobie słuch, więc nie jest to jednak opcja na każdą okazję. No i bateria w telefonie bardzo szybko mi się rozładowuje. Mówiąc o konkretnym audiobooku, to choć lubię Fronczewskiego, wolę słyszeć swój głos, czytający w myślach, zamiast jego interpretacji. Ale to kwestia przyzwyczajenia ;). Wiadomo, są plusy i minusy. Mnie nic nie zastąpi szelestu kartek, i czasem nadal targam siateczkę, ale uważam, że to bardzo dobra alternatywa. Mam zamiar wypróbować też e-booki! A Wy, jakie formy książek lubicie najbardziej?

źródło:  http://free-desktop-backgrounds.net

czwartek, 6 września 2012

5 śniadań na dobry początek dnia.

Zdjęcia pochodzą ze stron: http://www.inspired.ca/en/Home.aspx ; http://www.ilewazy.pl/ ; http://www.howto-simplify.com/ ; http://www.pesto.art.pl/


Co zrobić, żeby dobrze zacząć dobrze dzień? Wstać prawą nogą! Dla mnie poza tym, dobrze by było, gdyby nikt się do mnie nie odzywał bez powodu (szczególnie między 5.30-8.00). Można jeszcze zjeść dobre śniadanie. Nie muszę Wam mówić, że śniadanie jest najważniejszym posiłkiem w ciągu dnia. Ja sobie nie wyobrażam wyjść z domu o pustym żołądku. Pomijam sytuacje, kiedy wstaję o 3 w nocy, bo wyruszam w jakąś podróż. Od kiedy odkryłam muesli z jogurtem (w 5. klasie podstawówki), staram się jeść śniadanie zawsze :). Mam dla Was pomysły na dwa śniadania na ciepło i trzy na zimno.

1. Owsianka z truskawkami i płatkami migdałów.
Nie trzeba tu dużo tłumaczyć. Możemy użyć błyskawicznych płatków owsianych, zalać je ciepłym mlekiem (ewentualnie wodą), trochę odczekać, a potem wkroić truskaweczki i posypać płatkami migdałów. Można dosłodzić miodem, jeśli ktoś lubi. Wersję z płatkami "normalnymi" po prostu chwilę gotujemy w mleku. Ja lubię owsiankę bardzo gęstą, bo za mlekiem nie przepadam.
2. Kasza jaglana z przesmażonymi jabłkami. 
Kaszę jaglaną płuczemy, wsypujemy do garnka i zalewamy wodą- gotujemy aż cała woda "zniknie", a kasza będzie miękka- czyli ok 15 minut. Potem dodajemy nasze jabłka z cynamonem (ja używam tych samych, które mam do szarlotki).
3. Chrupiące kanapki z pumpernikla z twarożkiem.
Twaróg (najlepiej chudy, albo półtłusty) rozgniatamy widelcem, mieszamy z jogurtem naturalnym. Dodajemy pokrojone w ćwiartki rzodkiewki i... orzeszki ziemne. Jeśli są to fistaszki łupane przed samym dodaniem- twarożek solimy do smaku. W przypadku solonych orzeszków z puszki lepiej ten proces ominąć ;). Podajemy z pumperniklem. 
4. Koktajl owsiano- brzoskwiniowy.
Do miseczki wsypujemy po łyżce płatków owsianych i żytnich, otrębów i zarodków różnego typu (pszennych, żytnich, owsianych, itp), zalewamy gorącym mlekiem i przykrywamy spodeczkiem. Tę "procedurę" możemy nawet wykonać poprzedniego wieczoru, by rano nie tracić na to cennego czasu. Wrzucamy napęczniałe płatki do blendera, wlewamy jogurt naturalny i pokrojone w cząstki brzoskwinie, miksujemy. Jeśli koktajl jest zbyt gęsty, możemy dolać wody, mleka lub jogurtu. 
5. Płatki "błonniki" z jogurtem i suszonymi owocami i orzechami włoskimi.
Płatki (które smakują podobnie do chrupkiego pieczywa ;)) wsypujemy do miseczki, dodajemy wybrane (pokrojone) owoce: np morele, rodzynki, śliwki i orzechy włoskie. Zalewamy jogurtem naturalnym i zjadamy!

Wszystkie te śniadania są banalnie proste, niektóre wymagają trochę więcej czasu, ale warto wstać 10 minut wcześniej, by zamiast chleba z serem zjeść coś, co postawi nas na nogi, jednocześnie dobrze wpływając na nasz organizm :). Smacznych śniadań- wspólnych, lub samotnych, jak wolicie :D.

Kocham... ekologię! Część I: kuchnia i łazienka

I wszystko, co z nią związane. Dlaczego? Bo kocham świat, przyrodę, zwierzęta i... siebie. Napiszę Wam kilka znanych i nieznanych sposobów na to, jak małymi krokami możemy zadbać o środowisko. Na początek coś o kuchni i łazience...
Oszczędzaj wodę! Zacznij od bardzo prostych rzeczy- nalewaj mniej wody do wanny, wodę do mycia zębów wlej do kubka. Dokręcaj porządnie kurki, a jeśli to nic nie da, wymień kapiące krany! Zrób test- zostaw na noc naczynie pod kapiącym kranem, a rano sprawdź ile wody się w nim znalazło- możesz się zdziwić ;). Mniej wody zużywasz, gdy masz baterię jednouchwytową. Dzięki temu, mniej czasu (i wody!) poświęcasz, by ustawić odpowiednią temperaturę. Gdy zmywasz- najpierw umyj wszystkie naczynia, a dopiero potem spłucz- zapobiegnie to wielokrotnemu odkręcaniu wody, albo co gorsza wylewaniu się jej hektolitrów przez cały czas Twojego stania przy zlewie. Oczywiście, najbardziej oszczędna będzie zmywarka

źródło:  http://eatathomecooks.com/

Jeśli już o AGD mowa, wybieraj energooszczędne sprzęty. Nie sugeruj się wyłącznie wyglądem i ceną, spójrz na oznaczenia przy pralce, zmywarce, czy lodówce- niektóre firmy wypuściły na rynek osobne linie produktów energooszczędnych, a tym samym ekologicznych i ekonomicznych. Istotna jest też klasa produktu- rozpoczyna się od A++, a im dalsza litera, tym więcej dany produkt zużywa energii. Jeśli chodzi o gotowanie: przykrywaj garnki, w których coś się gotuje! Przecież po coś te pokrywki są :P. Woda szybciej się zagotuje, bo 30% ciepła nie uleci razem z parą. Nie doprowadzaj kuchenki do stanu, gdy brud trzeba będzie skuwać kilofem- nie tylko będą tam bakterie, ale "zarośnięta" brudem kuchnia też potrzebuję więcej czasu i energii, by coś na niej zagotować. Najbardziej energooszczędne są kuchnie indukcyjne. Nie zostawiaj otwartej lodówki. Jeśli masz dzieci i/lub sprytne zwierzęta, to lepiej zainwestuj kilka złotych w zabezpieczenia na lodówkę. Jeśli Twoja zamrażarka wymaga rozmrażania- rób to regularnie- kiedy będzie oblodzona, będzie pobierała więcej energii. . To tyle, jeśli chodzi o kuchnię i łazienkę. Sądzę, że z mojej miłości do ekologii zrobi się całkiem spory cykl, bo istnieje miliard sposobów na ekologiczno- ekonomiczne życie :).
Pozdrawiam, M.


środa, 5 września 2012

Zwierzaki :)

Kocham: czytanie i gotowanie. Koniec.

Żartuję :D. Kocham wiele rzeczy, stanów, ludzi. Strasznie kocham zwierzęta, najbardziej swoje. Więc dziś może Wam je przedstawię. Mam psa, kundelka ze schroniska. Na imię mu Czeko, choć w książeczce ma wpisane Czekaj- to jego pełne imię, które jest używane w szczególnych sytuacjach. Jest najwierniejszym i najcudowniejszym psem pod słońcem! Ostatnio nawet nauczył się przybijać "piątkę" :D. Pozostałe dwa zwierzaki, to koty. Rudo- biały Hultaj, który lata swojego strasznego hultajstwa ma już za sobą i teraz udaje statecznego mężczyznę oraz czarna... Czarnuszka, która jest moją najlepszą "pamiątką" ze studiów w Lublinie. Jest strasznie żarłoczna i lubi przybijać... czoło na powitanie :D. Wrzucam zdjęcia (autorstwa Michała Kordasa). Muszę porobić im ładne PORTRETY jak siedzą razem (choć Czeko nigdy się do tego nie przyzna, że lubi, kiedy Hultaj się tuli :P...).


 




10 książek (lub cykli), które powinno się przeczytać, według Madeleine.

Zaznaczam, że jest to moja subiektywna opinia i wpisuję te, a nie inne książki z jakichś powodów. Nie mam zamiaru robić wielkich zestawień 100 pozycji, które można znaleźć nawet na Kwejku. Chcę, byście mogli choć trochę mnie poznać :). Bo w końcu... pokaż mi, co czytasz, a powiem ci, kim jesteś ;).
1. Alicja w Krainie Czarów, Lewis Caroll. Najlepiej kilkakrotnie- w dzieciństwie, kiedy wszystko wydaje nam się być niesamowitą opowieścią i w życiu dorosłym, kiedy potrafimy dostrzec: niesamowity styl pisania L. Carolla (choć, to zależy, na jakie tłumaczenie się trafi), postaci, które bez wątpienia nie są zdrowe psychicznie i... siebie, zachwycających się światem tak różnym od naszego pełnego chamstwa, brudu i bólu.
2. Historia Miłości, Nicole Krauss. Wspaniała, niebanalna, wzruszająca opowieść o... miłości? Na pewno. Ale też o samotności, przyjaźni, starości i młodości. Niesamowite jest to, że czytelnik ma wrażenie, że czyta książkę, która sama w sobie jest bohaterem pierwszoplanowym.
3. Tysiąc wspaniałych słońc, Hosseini Khaled. By przekonać się, że Afganistan to nie tylko terroryści, że nie zawsze kobiety chodziły zakryte od czubka głowy po czubki palców u stóp. By utożsamiać się z bohaterkami, które początkową wzajemną niechęć zamieniają w siłę by przeciwstawić się wspólnemu wrogowi. O silnych kobietach dla... wszystkich.
4. Lesio: Powieść, nie da się ukryć humorystyczna, Joanna Chmielewska. Książka, która powodowała u mnie BARDZO głośny śmiech. Uwielbiam czytać fragment o różowym słoniu (szczególnie na głos, gdy mogę zaprezentować go osobie jeszcze nieznającej boskiego Lesia.
5. Syberiada polska, Zbigniew Domino. Historię trzeba znać, żeby jej nie powtarzać- dlatego też z wielkim zapałem czytam książki, które opisują okres II Wojny Światowej w Polsce. Ta akurat mówi o losach osób wywiezionych na Sybir. Życie bohaterów, ich zmagania z przeciwnościami losów, śledzimy z zapartym tchem, po cichu licząc, że uda im się przeżyć.
6. Pan Tadeusz, Adam Mickiewicz. Moi drodzy Uczniowie! Kiedy byłam w gimnazjum, książka ta była dla mnie równie ciekawa, jak hossa i bessa na giełdzie. Jednak zaledwie cztery lata później, te same długaśne opisy urzekły mnie tak, że przeczytałam Pana Tadeusza jednym tchem. Do pewnych rzeczy trzeba dorosnąć ;).
7. Cykl o Harrym Potterze, J. K. Rowling. Bo jestem fanką, i już! Kiedy zaczęłam czytać książki o Chłopcu, Który Przeżył, miałam 12 lat, czyli tylko rok więcej niż główny bohater. Wsiąkłam w Hogwart tak bardzo, że każdą kolejną czytałam z zapartym tchem. W pewnym momencie książki HP zaczął kupować mi mój tata i BARDZO się na mnie obraził, kiedy odebrałam mu tę przyjemność, kupując sobie ostatnią część, będąc 500 km od domu, na I roku studiów (tak się nie mogłam doczekać, że wydałam na Insygnia Śmierci kasę przeznaczoną na przetrwanie :D)
8. Cykl Dr David Hunter, Simon Beckett. Tematyka zdecydowanie odbiega od pozostałych wymienionych tu pozycji, jednak jest równie interesująca. Thriller, kryminał i medycyna sądowa w jednej książce. Specyficzny styl pisania, zawsze zaskakujące zakończenie. Do poczytania w jesienne i zimowe wieczory, by lepiej wczuć się w klimat.
9. Zupa z granatów, Mehran Marsha. Dobrze skrojona historia Iranu, realistyczne opisy- zarówno sytuacji, jak i potraw- przepisy na te ostatnie można spisać z kart książki i wypróbować. Magiczna, nie zawsze lekka, za to pachnąca kardamonem opowieść.
10. Pies, który uratował mi życie, Isabel George. Nie jest to może dzieło wszechczasów, ale dla osób kochających zwierzęta będzie powodem wylania paru łez- ze smutku, dumy i żalu.

POSTanowione!

Jako blogowa dziewica, kompletnie nie wiedziałam, jak poruszać się po bloggerze, co i jak ustawić, rozmieścić, co zrobić, żeby było przynajmniej estetycznie. Miałam to szczęście (dzięki, KaroDeco :)), że trafiłam na bloga Urszuli Phelep, która w klarowny sposób tłumaczy takim wymoczkom jak ja co zrobić, żeby blog w ogóle istniał (adres i bannerek do jej bloga jest z prawej strony). Postanowiłam więc pozmieniać bardzo dużo rzeczy, między innymi rozdzielić bloga na trzy główne działy: jem, czytam, kocham. Jak możecie się domyślić, zamierzam w każdym z nich będę pisać o tym, o czym miałam pisać razem. Zaczynam od dziś krótkimi postami w każdym z działów. Enjoy!

niedziela, 2 września 2012

Kaszubski offtop.

Dziś w nocy wróciłam z Kaszub. Moje włosy i twarz potrzebują regeneracji (kiedy w kolejce do łazienki czeka 19 innych osób, nakładanie odżywki nie jest dobrze widziane :D). Zresztą, co tam włosy, gdybyście zobaczyli moje zafarbowane od sandałów pięty :D... Miałam pisać o cudownych rzeczach, które możemy użyć zarówno do gotowania jak i w roli kosmetyków, ale wolę podzielić się z Wami spostrzeżeniami z wyjazdu.
1. Nie ma sensu kłaść się spać, jeśli połowa ekipy nadal imprezuje- i tak nie zaśniesz, za to ominą Cię bardzo ciekawe momenty.
2. O 3 rano nawet śpiewanie piosenek Ich Troje wychodzi zawodowo.
3. W Rolnika i Starego Niedźwiedzia bawią się nie tylko przedszkolaki.
4. Nie sprawdzaj w słowniku hasła waginosceptyk, i tak go tam nie znajdziesz (jeśli macie pomysły, co to słowo oznacza, czekam na propozycje w komentarzach).
5. Klapki na uszach (nie, nie na oczach) dają niezłe dolby surround- należy to opatentować i używać pod nazwą "tanie wzmacniacze".
6. Tampony w nosie nie wzmacniają węchu- zapachy wydają się być wręcz PRZYTŁUMIONE.
7. Kanapki z kremem czekoladowym, salami i sokiem z cytryny smakują lepiej niż mogłoby się wydawać.
8. Przed 6-godzinną wyprawą na kajaki, obejrzyj odcinek Szkoły Przetrwania, gdyby zamiast obiecanego końca spływu, za każdym zakrętem pojawiał się następny i musiałbyś spędzić noc w lesie.
9. Nie wyprzedzaj samochodów, w których siedzą Twoi znajomi, bo gdy oni wyprzedzą Cię następnym razem, możesz zobaczyć gołą dupę za szybą.
10. Historia o brudnym materacu może zmienić Twoje życie...

Wiem, że osobom postronnym trudno zrozumieć z tego cokolwiek, ale żeby to wszystko wyjaśnić, potrzebowałabym dużo "kartek papieru". Poza tym, większość historii nie nadaje się do opowiadania publicznie :P... Tak, czy siak, wyjazd był bardzo udany. Zostało mnóstwo wspomnieć, zdjęć (głównie na cudzych aparatach i głównie kompromitujących), i piosenek, które długo pozostaną w pamięci ;). Teraz tylko przydałby się urlop, bo nie wiem, jak jutro pójdę do pracy.

Ps. Tyle gołych pośladków w tak krótkim czasie, nie widziałam chyba nigdy :P.

Ps. 2. Nie wiem, czy kojarzycie, czym jest YOLO (ja usłyszałam te skrót pierwszy raz dopiero niedawno), ale mam wrażenie, że dla wielu było motywem przewodnim wyjazdu. Więc jeszcze zdjęcie z sieci:


Buziaki, Madeleine.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...