Jest MILION sposobów na to, by oszczędzić drzewa. No to teraz wymieniaj, tak :D? Nie będę wymieniać miliona, bo... chyba nie mam tyle czasu ;)... Nie każę Wam też przypinać się łańcuchami do drzew, są mniej bolesne metody. Postaram się podać najprostsze rozwiązania, dzięki którym każdy może być bardziej eko.
1. Drukuj obustronnie! Ja wiem, wiem, to wymaga "kliknięcia" w zaawansowanych, a czasem nawet poszukania tej opcji, bo jest nieźle ukryta- ale warto, zużyjemy dwa razy mniej kartek.
2. Używaj papieru z recyklingu- zarówno do drukarki, jak i do d... toaletowego ;). Są notesy z papieru z recyklingu, ekologiczne wizytówki- opcji jest wiele i każdy znajdzie coś dla siebie.
3. Nie używaj oleju palmowego! A co to ma wspólnego z ochroną drzew? A no ma całkiem sporo. Olej palmowy tłoczony jest z owoców i zmielonych nasion palmy oleistej. Jest tańszy, łatwiejszy w produkcji, z palm można szybko wytłoczyć dużo większe ilości oleju, niż z innych roślin oleistych. Dlatego też, pod plantację palm, wycinane są inne drzewa, ogromne ilości. Przykre. Szczególnie, że olej palmowy, to ZŁO. Podczas obróbki termicznej, traci wartości odżywcze. Olej ten sprzyja cukrzycy i otyłości. Powiecie: ok, przecież ja używam oleju rzepakowego/ słonecznikowego. Mało kto jest świadomy, gdzie ten podstępny zatykacz żył się ukrywa... Najtańsze margaryny najczęściej mają w sobie olej palmowy (zwany też tłuszczem roślinnym utwardzanym). Warto też zwrócić uwagę, jaki tłuszcz znajduje się w składzie batoników, ciastek, czy mrożonek. Zdrowej dla nas- zdrowiej dla Planety!
4. Mówiłam już o książkowym recyklingu- wypożyczaj książki z biblioteki, wymieniaj się nimi ze znajomymi w realu, albo internecie (na forach internetowych).
5. Segreguj śmieci. Papier i kartony wrzucaj do specjalnych kontenerów, lub zbieraj makulaturę.
6. Nie używaj plastikowych jednorazówek. Jest tyle boskich toreb płóciennych, we wszystkich wzorach i kolorach! Aż wstyd chodzić z takim plastikiem ;). Jeśli już używasz jednorazówek, niech będą... wielorazowe. Niezależnie od tego, na którą opcję się zdecydujesz, wybierając się na zakupy, zabieraj siatki ze sobą- unikniesz wielokrotnego kupowania plastikowych siateczek.
7. Śledź projekty wspierające edukację ekologiczną w szkołach, a także te, których celem jest sadzenie nowych drzew, np: http://plantatree.pl/ http://www.posadzdrzewo.pl/#/home .
Peace (green)!
M.
piątek, 26 października 2012
wtorek, 16 października 2012
Czym urzekła mnie Łódź?
Właśnie wróciłam ze szkolenia. Tak się złożyło, że centrala
firmy, w której pracuję ma swą siedzibę w Łodzi. W tym mieście byłam
kilkakrotnie, jednak moje „bycie” ograniczyło się do przejazdów z dworca Łódź
Kaliska- Łódź Fabryczna i na odwrót. Nie byłam nastawiona zbyt pozytywnie do miasta z szalupą w herbie, które to miasto
kojarzyło mi się głównie z brzydotą nieprzeciętną. Jasne, jest Manufaktura,
Piotrkowska, Filmówka, itd., ale… ale to nie Wrocław, czy Kraków- miasta, które
zawsze mnie urzekają. Nie pojechałam jednak z wrogim nastawieniem i zaraz po
wyjściu z pociągu (na dworcu Łódź Choiny) humor poprawił mi się tak znacznie,
że trzymało mnie następne dwa dni :D. Nie, nie zostałam niczym na tym dworcu
poczęstowana :P. Po prostu, kiedy już usadowiłam się w tramwaju, spostrzegłam
MILION najróżniejszych komunikatów - np.
Podczas jazdy trzymać się rury, Kierowcy
zabrania się rozmów z pasażerami, Zakaz spożywania posiłków, Ustąp miejsca
starszym, itd., itd. Powiecie: nic nadzwyczajnego. Owszem, nic, jeśli widzi
się takie informacje pojedynczo. Ale kiedy w tramwaju jest aż żółto od nakazów
i zakazów, zaczyna robić się wesoło :D. Okazuje się, że Łódź miała akcję (nie wiem, czy jednorazowo) rozwieszania tzw.
wlepek (czy raczej vlepek), i to, co
widziałam w pierwszym tramwaju, to jeszcze nic… bowiem można się natknąć na
takie cuda, które informują pasażerkę, że w tym pojeździe wygląda jeszcze
lepiej, lub co należy uczynić w przypadku ataku gołębia. Mój pobyt, oczywiście,
upłynął pod znakiem wyszukiwania kolejnych perełek, i tak znalazłam np: TANIE
PIWO, wyświetlające się i migające na sklepowym szyldzie, a potem TANIE SPANIE
(którego zresztą doświadczyłam w hotelu ;)). Zastanawiałam się, czy gdzieś w
okolicy są też tanie… panie :D. Nie musiałam długo czekać, bo następnego dnia
na wielkim telebimie widziałam panią tańczącą na rurze (ale nie tej
tramwajowej, której należy się trzymać podczas jazdy)- tylko nie wiem, czy ona
była tania… Widziałam też kilka
instrukcji obsługi toalety- aż się boję pomyśleć, o czym może to świadczyć
:>. No i….. psy w restauracji- jeden nawet siedział przy stoliku! To mi się
podobało chyba najbardziej :P. Ach, i Manufaktura. Połączenie nowości i
tradycji. Urzekła mnie całkiem. Nie chodziłam po sklepach, bo centra handlowe
są wszędzie. Podziwiałam ją z zewnątrz- obeszłam dookoła, nie mogąc się
nadziwić nad niesamowitością tego molocha. Z wrażenia zgubiłam szalik. Zabijcie
mnie, ale nie mam pojęcia gdzie i kiedy to się stało. W Łodzi z jednej strony
widzi się mnóstwo rozpadających się budynków, szarych i odrapanych. Z drugiej-
pięknie odnowione (bo wykupione) kamienice. Jest też nowoczesna fontanna
przypominająca usta, a przez mieszkańców zwana Vaginą :D. Nonsens goni nonsens,
jest cudnie!
źródło: www.wiocha.pl
źródło: http://uwolnijmysli.pl/
źródło: http://uwolnijmysli.pl/
Polubiłam to miasto. Szkoda tylko
tych zrujnowanych kamienic, bo Łódź wydaje się być miastem z ogromnym
potencjałem, ma wiele pięknych budynków, mnóstwo uczelni i -sądząc po vlepkach- całkiem sympatycznie
nonsensownych mieszkańców ;). Nonsensownych pokręconych snów, moi drodzy :).
PS. Na terenie tramwaju obowiązuje wyraz twarzy!
PS. Na terenie tramwaju obowiązuje wyraz twarzy!
sobota, 13 października 2012
Wyzwanie fitness, ciąg dalszy
Ostatnio mam szczęście do
zastępstw na fitnessie. W środę zumby nie prowadziła Kubanka Regla Maria (a
szkoda, bo na pewno byłoby hot :D), tylko jej uczennica. Wczoraj, zamiast
Wioli, której zajęcia uwielbiam, też była inna dziewczyna. Dlatego też ani na
jednych, ani na drugich zajęciach nie zmęczyłam się tak, jak np. w poniedziałek
(w środę rano miałam problem z dojściem do pracy przez zakwasy :D). Było w
porządku, choć zdecydowanie wolę zajęcia bardziej intensywne, z większą ilością
szaleństwa i z mniejszą dozą latino, które było wczoraj. Za to bardzo
pozytywnie odbieram energię większości instruktorów zumby. I zawsze zastanawia
mnie, skąd oni biorą te wszystkie okrzyki w stylu pupa HOP!, tarararaa!, puuuuuuuuu,
itd. :D. Wprawia mnie to w doskonały nastrój :D. Tak czy siak, zajęcia w piątek
niespecjalnie mnie zmęczyły, dlatego też zostałam na drugiej godzinie zajęć- a
że byłam w towarzystwie koleżanki, perspektywa ta wydała nam się bardzo dobrym
pomysłem. Zostałyśmy na gimnastyce odchudzającej, prowadzonej przez szefową
klubu. Było dobrze- typowy fitness, z dużą dawką ćwiczeń na brzuch, uda i
pośladki. Podziwiam instruktorkę, która mimo wyciętej ósemki przyszła poprowadzić
zajęcia- niezły hart ducha ;). Gorzej, że kiedy zorientowałam się, że minęła
DOPIERO połowa zajęć, już miałam dość, a najgorsze było dopiero przede mną :D. Leżąc
na macie i wykonując jedno z ćwiczeń, w mojej głowie kołatała się jedna myśl „!@#$%^&*,
kiedy będzie zmiana nogi?!” :D. Najgorzej, że widziałam też Anię, która miała
bardzo podobną minę do mojej :P. Jakby tego było mało, w całej sali pachniało
cynamonem. CYNAMONEM, na fitnessie! Nie wiem, czy to odświeżacz powietrza, czy
jakaś kobieta miała takie perfumy, ale bardzo mnie ten fakt zadziwiał i
koniecznie musiałam podzielić się tym z koleżanką, która za każdym razem mówiła
„Co?! W ogóle cię nie słyszę!”, a ja musiałam powtarzać tyle razy, że robiło
się coraz bardziej zabawnie :D. W końcu, jak już zorientowała się, o co mi
chodzi, to stwierdziła, że ona nic nie czuje, a ja wyszłam na nienormalną,
która nawet podczas fitnessu myśli o szarlotce. Mój Boże. Na szczęście ostatnio
nie mam aż takiej ochoty na słodycze, jak zwykle ;). Szkoda by było zmarnować
te wszystkie godziny ćwiczeń, obżerając się czekoladą :>.
Za godzinę idę
potańczyć- też do klubu, tyle, że studenckiego, na imprezę w stylu lat 60’80’90.
A przed chwilą zdałam sobie sprawę, że w poniedziałek nie będzie zumby, bo mam
szkolenie. Eh, głupia praca :P. Życzę Wam miłego weekendu i na koniec zarzucam
piosenką, która bije rekordy popularności, a mnie wprawia w nastrój co najmniej śmieszny :D.... Tak, tak, do tego też się tańczy na zumbie :P...
Eeeeeeee, sexy lady!
Eeeeeeee, sexy lady!
źródło: youtube.com
poniedziałek, 8 października 2012
Wracam do FORMY!
Trochę z niej wypadłam. Dawno nie byłam na fitnessie, więc moja forma może mieć mi do zarzucenia, że trochę ją zaniedbałam. Nigdy nie miałam nadwagi, ale kiedy widzę, że kolejne spodnie są coraz bardziej opięte mówię: DOŚĆ :D. Uwielbiam ćwiczyć, ruszać się, totalnie się zmachać, najlepiej w jakiś przyjemny sposób ;). Jedną z moich ulubionych form spalania kalorii jest fitness. Mieszkałam w różnych miejscach i w różnych miejscach się "fitnessiłam" :P. W Lublinie miałam swój klub, najulubieńsze zajęcia i instruktorów. Na Śląsku też trochę pozwiedzałam. W grudniu zeszłego roku dostałam karnet na urodziny od znajomych. Najlepsze, że mojej przyjaciółce dali kasę- mi nie, bo bym na pewno roztrwoniła pieniądze :D. Urodziny urodzinami, a karnet leżał, kłując mnie w oczy. W końcu, wybrałam się do FORMY- klubu fitness dla kobiet. Najpierw poszłam na zajęcia Fat burning (teraz to już Slim line ;)), bo prowadziła je moja znajoma. Niezły dawała wycisk, a jej hasła "Boskie pośladki na plaży!!!!!!!!" były bardzo motywujące :D. A potem trafiłam na zumbę. Byłam już kilka razy wcześniej, w Lublinie, ale instruktorzy niespecjalnie przekonali mnie, że warto... No i trafiłam na zumbę do Formy. Po pierwszej takiej "sesji" z boską energetyczną Wiolą było mi......... niedobrze :D. Ze zmęczenia. Dała mi tak popalić, że .... stwierdziłam, że nie odpuszczę i będę ćwiczyć tak jak stałe bywalczynie (musicie wiedzieć, że zumba to stałe układy choreograficzne do określonych piosenek- jak już się nauczysz i zaczynasz "wymiatać", to masz niesamowitą satysfakcję). Tak się wciągnęłam, że zostawałam na drugą godzinę zajęć. I tak zleciało kilka karnetów, ale w pewnym momencie nie doładowałam na nowo, bo wyjeżdżałam, miałam ostatnią w życiu sesję, zaczęłam nową pracę, późno wracałam do domu i... miałam jeszcze milion IDIOTYCZNYCH powodów, dla których przez pewien czas "olałam" fitness. Oczywiście, znalazłam sobie inne formy ruchu- bieganie z psem, czy basen, ale nic nie daje mi takiego kopa, jak aerobik. So I'm back. Dziś byłam pierwszy raz po dłuższej przerwie. I jestem tak pozytywnie naładowana energią, że mogłabym góry przenosić :D! Zajęcia w poniedziałki prowadzi Radek, który wcześniej był głównie na zastępstwo. Cieszę się, że jest już na stałe, bo ma w sobie tyle pozytywnego "pierdolca", że nie można się tam nie wygłupiać razem z nim :P. A ja się wygłupiać lubię! I powiem Wam, że aż z formy nie wypadłam, bo jak już się rozkręciłam, to mogłabym tańczyć jeszcze ze 2 godziny :P. (taaaa... zobaczymy jutro :D) Postanowiłam sobie, że dodatkową motywacją- poza samym karnetem i fitnessem- będzie opisywanie Wam, jak idzie mi powrót do formy- opiszę Wam zajęcia, jak się po nich czuję, jakie są efekty. Długo zastanawiałam się, czy Wam podawać jakiekolwiek liczby- na pewno byłoby ciekawiej :D. Ale... nie wiem, gdzie mam miarkę, a do wagi muszę kupić nową baterię, więc... może później :P. Zumbę mam 3 razy w tygodniu, za każdym razem z kimś innym. Są też inne zajęcia i w miarę możliwości czasowych zamierzam je wypróbować :>. Tutaj stronka Formy, gdybyście chcieli dowiedzieć się więcej: http://www.forma.mikolow.pl/ .
A na koniec.........:
Dobrej nocy :).
M.
A na koniec.........:
źródło: www.demotywatory.pl
Dobrej nocy :).
M.
wtorek, 2 października 2012
Kocham... ekologię! Część II: moda.
Jakiś czas temu pisałam o
konieczności oszczędzania wody. Dziś trochę inne spojrzenie na ekologię. Będzie
dotyczyło recyklingu, ale… modowego (między innymi)! Czasy, kiedy ubieranie się
w lumpeksach było uważane za obciach- już dawno minęły. Mamy zatrzęsienie
sklepów z używaną odzieżą. I choć, według mnie, ciężko jest znaleźć taki, w
którym ciuchy nie są zwykłymi szmatami do wycierania podłóg, to warto poszukać
second handów z prawdziwego zdarzenia. Tam ubrania są trochę droższe, ale za to
możemy wynaleźć prawdziwe perełki! Nie raz trafiają się rzeczy całkiem nowe, z
metkami, „firmówki” niedostępne w Polsce. A przede wszystkim, mamy gwarancję,
że zdobędziemy coś jedynego w swoim rodzaju, a co za tym idzie, nie dostaniemy
ataku furii, kiedy zobaczymy identycznie ubraną osobę idącą ulicą (niedawno
widziałam dziewczynę w takiej samej sukience- dobrze, że byłam w pracy i nie
słyszała z zza szyby moich słów :P). Ja lubię second handy. Pod warunkiem, że
nie szukam czegoś konkretnego- bo tak jak w „normalnych” sklepach, rzadko kiedy
wychodzę z dokładnie wymyśloną przez siebie rzeczą… Dobrym pomysłem jest też
kupowanie ubrań na aukcjach w internecie. Wtedy mamy większą pewność, że
ubranie było noszone przez jedną osobę. Z drugiej strony, nie można
przymierzyć- jednak sprzedawcy zwykle podają dokładne wymiary ubrań, zresztą
cena często jest tak niska, że można zaryzykować. Chyba najbardziej opłaca się
kupować w ten sposób ubranka dla dzieci. I w ciuchlandach i na aukcjach można
znaleźć cuda za grosze! Pytacie „No dobra, ale co to ma wspólnego z ekologią?”
A no ma i to całkiem sporo. Puszczając używane rzeczy w ponowny obieg- czy to
kupując, czy sprzedając- zmniejszamy ilość odpadów- a uwierzcie, że tych jest i
bez naszego udziału całkiem sporo.
Jak już wiecie, uwielbiam czytać. Książki
głównie wypożyczam- głównie dlatego, że gdybym miała kupować tyle, ile ich
pochłaniam, wydawałabym zdecydowanie za dużo ;). Chcąc, nie chcąc, dbam o
środowisko- pośrednio nie przyczyniam się do wycinania kolejnych drzew. Dlatego
też w poszukiwaniu książek, zajrzyjcie do biblioteki, znajomych, komisów, czy
antykwariatów. A jeśli już mowa o antykwariacie, miejsca te zdecydowanie mają
duszę. Mnie się marzą stare meble, pamiętające niesamowite historie i
opowiadające je tym, którzy chcą posłuchać. Taka ekologia jest w dodatku
ekonomiczna J.
Słuchajcie, ja nie mówię, żeby
kupować tylko i wyłącznie stare rzeczy, bo nie o to chodzi, ale może czasem
warto pomyśleć o środowisku? Nie chcecie ubierać się w second handach? Nie ma
sprawy- zróbcie coś odwrotnego. Zamiast wyrzucać miliard ciuchów, które
zalegają w Waszej szafie, puśćcie je w obieg- sprzedajcie, albo oddajcie
potrzebującym (PCK, albo przyjaciółce, która uwielbia tę granatową sukienkę, w
której i tak nie chodzisz ;)). Każdą z wymienionych rzeczy można kupić nową,
ale… zrobioną z materiałów „zrecyklingowanych”. Pamiętajcie- ekologia jest
teraz w modzie, firmy chcąc zadbać o swój wizerunek, wychodzą naprzeciw
wymaganiom Zielonych ;). Zużywają mniej chemii do produkcji swych ubrań, za to
więcej materiałów pochodzących z recyklingu. Niektóre firmy podjęły wyzwanie
Detox, narzucone im przez Greenpeace. Informacje o programie i firmach,
biorących w nim udział znajdziecie na stronie: http://www.greenpeace.org/international/en/campaigns/toxics/water/detox/
.
poniedziałek, 1 października 2012
Pianista
Jakoś mało książek na
tym moim blogu, zważywszy na jego tematykę. To nie tak, że nic nie czytam. Właściwie
nie ma dnia, żebym nie miała książki w rękach. Kończąc jedną, zaczynam drugą.
Ostatnio jednak czytałam kolejną część pewnej sagi. Chciałabym ją skończyć,
zanim o niej tutaj napiszę. Chyba powinnam pisać o książkach, które już
czytałam, ale jakoś wolę to robić „na gorąco”. Dziś o Pianiście.
źródło:http://www.polskieradio.pl/5/3/Artykul/272799,Syn-Szpilmana-walczy-o-dobre-imie-ojca
Nie ma chyba osoby (a jak jest,
to koniecznie musi to nadrobić!), która nie widziała tego akurat filmu Romana
Polańskiego. W sposób niesamowicie obrazowy przedstawia wojenne losy Władysława
Szpilmana. Film widziałam kilka lat temu, na książkę trafiłam dopiero niedawno.
Nie będę pisać, o czym jest- bo przecież na jej podstawie nakręcono film, więc
chyba każdy wie. Mogę tylko napisać, że ekranizacja dość dokładnie obrazuje
dzieło literackie. Co odróżnia książkę od filmu? Na końcu znajdują się
fragmenty pamiętnika Wilma Hosenhelfa (to ten kapitan Wehrmachtu, który pomagał
Szpilmanowi). Mamy tam spojrzenie niemieckiego żołnierza na II wojnę światową i
sprawę Holocaustu. Ale nie jest to Niemiec wycięty z szablonu rysowanego przez
Hitlera i jego popleczników. To sylwetka mądrego, dobrego człowieka, który
trzeźwo ocenia sytuację, wstydzi się za swój naród i wie, że kiedyś przyjdzie
za to zapłacić- a będą to odczuwać jeszcze kolejne pokolenia. Film zrobił na
mnie kolosalne wrażenie. Wiedziałam, czego spodziewać się po książce, ale
jednak w dalszym ciągu przeżywałam każdy niesamowity cud, który wyrywał naszego
pianistę z rąk Śmierci. Szpilman pisał książkę zaraz po wojnie- na początku,
oczywiście nikt nie chciał jej wydać, przeszła mnóstwo cenzur, by po wielu
wielu latach trafić w swej pierwotnej wersji do kolejnych pokoleń. Okraszona
została wstępem syna sławnego pianisty. Przez fakt, że książka była napisana
zaraz po zakończeniu wojny, wszystko jest tam bardzo dokładne, jednak ma się
wrażenie, że w pewien sposób książka jest „odczulona”, że nie ma tam aż takich
emocji, których można by się spodziewać. Może Szpilman był jeszcze w zbyt dużym
szoku? Albo właśnie spisanie wspomnień było próbą poradzenia sobie z tak
strasznymi przeżyciami. Dużo czytam o okupacji i o Holokauście. Interesuje się
tym. Każda książka równie mocno mnie przeraża. Chyba nigdy nie zrozumiem…
dlaczego. Po prostu dlaczego. Dlaczego Żydzi? Dlaczego Słowianie? Dlaczego… w
ogóle? Jak można zadecydować o cudzym być albo nie być? I jak można żyć po
czymś takim? Z piętnem ofiary lub z piętnem kata. Albo z drugiej strony: jak,
znając historię można w obecnych czasach mówić, że Polska nie jest wolna?
Ciężko tego słuchać.
Chciałabym wierzyć, że historia nie toczy się kołem, nie w tym przypadku. Że już nigdy przenigdy nikt nie urządzi piekła na ziemi. Że żaden naród nie będzie zabijał w imię … no właśnie, w imię czego? Koloru skóry, włosów i oczu? Prostego nosa? Dźwięków mowy? Ale potem słyszę, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, w Chinach, czy w Afryce. I choć, nie są to zbrodnie na tak wielką skalę, choć nie jest to część Wielkiego Planu, to i tak wiem, że moje mrzonki o pokoju na świecie są jak puste słowa kandydatki na Miss Uniwersum. Pozostaje mi wierzyć, że kiedyś ludzie się otrząsną.
Na koniec dołączam filmik, który swoim powstaniem wywołał straszne zamieszanie... wszędzie. Budzi on wiele kontrowersji, ale i wiele pozytywnych odczuć A jakie jest wasze zdanie na ten temat? Czy taka adoracja życia jest w porządku, gdy tak wiele osób nie przeżyło? Myślę, że ten film to nie jest zwykła produkcja, to znaczy wiele więcej. Spodobało mi się zdanie w podpisie pod filmikiem "This men has been blessed by God, LET HIM DANCE"
Chciałabym wierzyć, że historia nie toczy się kołem, nie w tym przypadku. Że już nigdy przenigdy nikt nie urządzi piekła na ziemi. Że żaden naród nie będzie zabijał w imię … no właśnie, w imię czego? Koloru skóry, włosów i oczu? Prostego nosa? Dźwięków mowy? Ale potem słyszę, co dzieje się na Bliskim Wschodzie, w Chinach, czy w Afryce. I choć, nie są to zbrodnie na tak wielką skalę, choć nie jest to część Wielkiego Planu, to i tak wiem, że moje mrzonki o pokoju na świecie są jak puste słowa kandydatki na Miss Uniwersum. Pozostaje mi wierzyć, że kiedyś ludzie się otrząsną.
Na koniec dołączam filmik, który swoim powstaniem wywołał straszne zamieszanie... wszędzie. Budzi on wiele kontrowersji, ale i wiele pozytywnych odczuć A jakie jest wasze zdanie na ten temat? Czy taka adoracja życia jest w porządku, gdy tak wiele osób nie przeżyło? Myślę, że ten film to nie jest zwykła produkcja, to znaczy wiele więcej. Spodobało mi się zdanie w podpisie pod filmikiem "This men has been blessed by God, LET HIM DANCE"
Subskrybuj:
Posty (Atom)