niedziela, 19 października 2014

Polecanki

Mój anginowy tydzień pozwolił na przeczytanie kilku książek, obejrzenie kilku filmów i zmyciu naczyń (reszta burdelu stoi odłogiem- przecież na anginę kiedyś ludzie umierali!). Mam więc co Wam polecić- na świeżo. Na świeżo, to wcale nie znaczy, że pojawią się tu nowości- moim założeniem było to, że piszę o różnych godnych poleceniach dziełach, niekoniecznie tych najświeższych :).


Do poczytania:
Ziarno prawdy

Ostatnio opisuję książki, które przeczytałam dopiero po obejrzeniu ekranizacji na ich podstawie. A teraz... Teraz przeczytałam książkę, której autorem jest Zygmunt Miłoszewski, którego poprzednia książka została zekranizowana- i tę ekranizację widziałam (Boże, zagmatwane to jak przypadki zgonów w Klanie!). Uwikłanie było świetnym filmem, choć odbiegającym nieco (?) od książki. A Ziarno prawdy przeczytałam niemal jednym tchem. Mama do mnie przyjechała, jak zwykle podróżując z książkami. Jak zobaczyłam, czyjego autorstwa jest Ziarno prawdy, zgarnęłam je do siebie, korzystając z nieobecności rodzicielki. Jak tylko wróciła, zażądała zwrotu (a ja już przeczytałam 100 stron i się wciągnęłam!) i nie chciała nawet słuchać prób przekupstwa (Pokażę ci zdjęcia z Czarnogóry, jak mi ją teraz zostawisz!). Na szczęście, późnym wieczorem była już przeczytana przez mamę ;). Nie opowiem Wam, o czym jest, bo ja jestem od opisywania emocji towarzyszących pochłanianiu literatury i filmu, a nie fabuły ;). Nie wiem, czy lubicie kryminały i thrillery psychologiczne. Ja pochłaniam te skandynawskich autorów. Mają niesamowity klimat, są świetnie napisane i zwykle posiadają niespodziewane zakończenie. Powiem Wam, że kryminały Miłoszewskiego w niczym nie ustępują tym autorstwa Finów, Szwedów, czy Norwegów. Tyle, że są osadzone w Polsce- całkiem przyjemnie jest poczytać o różnych miastach (tym razem akcja rozgrywa się w malowniczym Sandomierzu). Z.M. buduje napięcie w taki sposób, że połykam słowa, jakby od szybkości przeczytania książki zależało moje życie. W jego stylu jest jakiś pociągający mrok, niebezpieczna namiętność, ale i obrazowe opisy i pewna doza humoru. Główny bohater, inspektor Szacki to obiekt westchnień kobiet i podziwu mężczyzn. Inteligentny, błyskotliwy skurwysyn. Wszystko to sprawia, że Miłoszewskiego czyta się jednym tchem, i marzy o poznaniu zakończenia (oczywiście po drodze spekulując, kto zabił i dając się zwodzić na manowce).


Poniżej macie dowód na poczucie humoru autora:

Śniły mu się jakieś bzdury (...) Leciał Wham!, on tańczył z różnymi kobietami, na pewno były tam Tatarska, Klara, Weronika i Sobieraj. Baśka miała na sobie tylko czerwoną koronkową bieliznę, byłoby to wszystko bardzo erotyczne, gdyby nie pojawił się Hitler - dokładnie przy słowach "you put the boom boom into my heart". Prawdziwy Adolf Hitler, z małym wąsikiem i w nazistowskim mundurze, niski, śmieszny facecik. Może niski, może śmieszny, ale tańczył zajebiście, naśladował ruchy George'a Micheala jak bóg tańca, dziewczyny zrobiły mu miejsce na parkiecie, wszyscy klaskali w kółeczku, a w środku tańczył Hitler. Nagle złapał Szackiego za rękę i zaczęli tańczyć razem, pamiętał ze snu, że uczucie niestosowności tańca z Hitlerem walczyło z uczuciem przyjemności, Hitler tańczył świetnie, zmysłowo, dawał się lekko prowadzić, pomysłowo reagował na każdy ruch. Ostatni blaknący obraz to roześmiany Hitler, wyrzucający na zmianę ramiona nad głowę, patrzący na niego i piszczący "come on baby let's not fight, we'll go dancing and everything will be all right."

Jako, że moja wyobraźnia jest bardzo BUJNA, nie mogłam opędzić się od tego obrazu, i strasznie się śmiałam. Tym bardziej, że piosenka Wake me up before you go go od kilku lat niezmiennie kojarzy mi się z lip dubem  mojej uczelni, w którym występowałam i tak, tak- "śpiewam" dokładnie ten sam fragment, co Hitler ze snu Szackiego :P. (https://www.youtube.com/watch?v=bYR8rDkxnZw możecie zerknąć, nie mogę przestać się śmiać, jak to oglądam i widzę siebie w drugiej minucie- jestem baletnicą, nie mogę też uwierzyć, że to było ponad 4 lata temu ;))

Oj, no przeczytajcie tę książkę, po prostu ;).


Do obejrzenia:

Max & Mary


Czy kiedykolwiek mieliście ochotę napisać list, wrzucić go do butelki, a tę z kolei do wielkiej wody? Albo wybrać z książki adresowej (czy takie jeszcze istnieją?!) losowego adresata i napisać do niego list? Bo coś takiego robi ośmioletnia Mary. Na kogo trafia, czy dostanie odpowiedź? A jeśli tak, czy korespondencyjna przyjaźń ma jakiekolwiek szanse? Nie lubię pisać o filmie, zdradzając część fabuły, więc jeśli chcecie się dowiedzieć, jakie konsekwencje może mieć naszpikowany błędami ortograficznymi list małej dziewczynki z dołączonym zdjęciem- obejrzyjcie film. Niech Was nie zwiedzie rysunkowe wykonanie tego dzieła. To ani bajka dla dzieci, ani kreskówka w stylu Shreka- nie wiadomo dla kogo. To opowieść o samotności, miłości, przyjaźni, zaburzeniach, lękach, nałogach. Jeśli widzieliście krótkometrażowy film Harvie Krumpet i uznaliście, że nie bez powodu został nagrodzony, obejrzyjcie koniecznie M&M- to ten sam reżyser i ten sam poziom wrażliwości. Mnie urzekła muzyka i sposób, w jaki (dosłownie i w przenośni) świat Maksa nabiera koloru dzięki listom Mary. I wiecie co jeszcze? Cudownie jest przenieść się w przeszłość, gdzie internet jest dopiero w planach, i gdzie ludzie używają papeterii i pióra, jeśli chcą się ze sobą skontaktować. Bo ja lubię listy. Pisać i dostawać.





Do posłuchania:

Pentatonix


Co tu dużo mówić- są niesamowici! Młodzi, piękni, pełni radości i energii z głosami, w których można się zakochać, i z którymi są w stanie robić cuda. Wrzucam Evolution of Music, bo tę piosenkę słyszałam jako pierwszą i chyba w ogóle dzięki temu stali się rozpoznawalni, ale zachęcam Was do posłuchania różnych innych nagrań- np składanki Daft Punk.


Do poklikania:
http://porysunki.blogspot.com/



Magdę Danaj z Porysunków znacie? Nie? No to nadrabiać natychmiast. Uwielbiam jej czarno-białe poczucie humoru. Używanie przekleństw dokładnie tam, gdzie trzeba, lekko feministyczne teksty, niesutanne trafianie w sedno. I rysunki też.



Do pogrania:

Times up! Celebrity





Najlepiej, oczywiście, gra się w większym gronie, ale i w trzy osoby daje radę ;). Zabawa polega na odgadywaniu postaci opisywanej/pokazywanej przez jedną osobę. Na czas. Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie fakt, że gra podzielona jest na trzy rundy: w pierwszej można mówić wszystko, w drugiej tylko jedno słowo, a w trzeciej już nic- można tylko pokazywać i wydawać dźwięki. Najłatwiej w trzeciej kategorii pokazać Sharone Stone, najtrudniej wszelkich polityków ;). Kupa śmiechu jest przy grze, bo niektórzy TAKIE rzeczy pokazują, że za cholerę nie można się domyślić, o co chodzi ;). Smaczku dodaje klepsydra- kiedy piasek się przesypie, pokazuje następna osoba. Jeśli chodzi o wykonanie gry- pudełko kiepskie, ale jest ładny woreczek, w którym można trzymać karty i klepsydrę. Karty niezbyt sztywne, ale dają radę. Ogólnie- warto się zaopatrzyć w Times up, jeśli lubi się alternatywne kalambury :).


To tyle w Polecankach na dziś. Niedługo wrzucę recenzję jakiejś książki. A teraz pozwólcie, że udam się na nie-wieczny spoczynek, bo jutro, mimo, że wcale tak do końca nie wyzdrowiałam- do pracy.


piątek, 17 października 2014

Ulubione jesienią (WB5)


Podczas, gdy z całą stanowczością rok w rok zapewniałam, że jesieni nie cierpię i że jak dla mnie mogłaby zniknąć z kalendarza, ona- jesień- stanęła mi za plecami, z torby wyciągając promienie słońca, pod nogi sypiąc mi szczerozłotym liściem. W przerwie w pracy siedzę na ławce, nie widać moich stóp, bo jak małe jeże, zakopały się w liście. Jest ciepło i przyjemnie. Pachnie... jesienią, którą od zeszłego roku ... lubię. Wszystko przez październik - i ten, i zeszłoroczny jest piękny.

Ulubione jesienią?

Spacery. Właściwie, to lubię spacerować o każdej porze roku. A jesienią... krążę mglistymi alejkami, wdycham październikowy dymny aromat, szuram liśćmi, i tymi liśćmi obrzucam psa. 


Ciepłe swetry i szale/kominy, w które się zawijam, kiedy rano wychodzę z domu.

Wirujące liście. Spoglądam w górę i patrzę jak małe, wyglądające jak złote papierki po czekoladowych cukierkach, listki z gracją sfruwają z drzew. Zanim opadną, wpadają w wir, zataczając mniejsze i większe koła, i urzekając mnie tym tańcem.


Gorąca herbata. Z miodem i cytryną, albo sokiem malinowym. Wypijana w samotności, pochłonięta razem z książką. Albo w cudzym domu, ogrzewająca dłonie po spacerze. 




Nie wiem, czy wiecie, ale początek października na moim osiedlu wyglądał tak: 

Koniczyna kwitła. Serio.



Jakże się cieszę, że żyję na świecie, w którym istnieje październik! Jakież to byłoby okropne, gdyby natychmiast po wrześniu następował listopad!
L.M. Montgomery, Ania z Zielonego Wzgórza

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

To już koniec październikowego wyzwania. W weekend zabieram się za inne teksty na bloga. Będzie dużo książek!

czwartek, 16 października 2014

Gdzie mnie można znaleźć? (WB4)

Wyzwania u Uli dzień czwarty.

Gdzie mnie można znaleźć? Aktualnie w łóżku- z anginą i książką. A jeśli chodzi o portale, to jestem:






  • na bloglovin' o którym zapomniałam i przez który edytuję posta ;).




Zdecydowanie najwięcej korzystam z Facebooka (bo i prywatnie pożera mi dużo czasu, niestety). Wrzucam linki z bloga, śmieszne/motywujące cytaty i zdjęcia, i różne inne- więc zapraszam. Wrzucę tam dziś zdjęcie- zagadkę ;). A jeśli chodzi o Instagram, znajdziecie tam głównie książki, które czytam, jedzeniowe przyjemności i parę absurdów ;). Mój oryginalny nick zawdzięczam połączeniu dwóch imion- swojego i ... psiego :P. Wypowiadając go na głos, dochodzę do wniosku, że brzmi prawie jak Kicia1999, albo venuss15 (ten drugi, to niestety, mój pierwszy e-mail :P). Ale wszystkie Madeleine były zajęte, eh! Pinterest służy do zbierania różnych inspiracji- pomocne na przykład w nauce francuskiego. Na tym portalu szukam cytatów, ładnych zdjęć, i sposobów na organizację- nie wszystko mam przypięte u siebie ;). Bloglovin' to miejsce, w którym można zebrać wszystkie swoje ulubione blogi- i zawsze być na bieżąco :),
Mam też Twittera, z którego rzadko korzystam, ćwierknęłam na nim zaledwie kilka razy, ale tym razem go nie podlinkuję ;).


I co, mam już skończyć post? Ojejku, to smutne.



środa, 15 października 2014

Zawsze chciałam być Indianką (WB3)

Temat trzeciego dnia wyzwania u Uli Phelep to "Ja". 



Wiesz...
Czasem mam ochotę wziąć ze schroniska kolejnego kota.
Albo zrobić sobie nowy tatuaż.
Czasem mówię, że nie żałuję niczego, co zrobiłam w życiu,
By dwa dni później żałować tego, co działo się przed tygodniem.
Czasem nie mogę spać:
bo się martwię, albo śmieję jak głupia,
bo śpię na cudzej poduszce,
bo ktoś obok chrapie,
albo żre w nocy czekoladowe cukierki.
Czasem zapisuję coś (nie)ważnego w swoim różowym notesie,
choć nie przepadam za jego kolorem.
Czasem obmyślam przepiękne scenariusze
- które nie mają najmniejszej szansy się wydarzyć.
Czasem chcę trochę-bardzo schudnąć,
a czasem myślę, że jeszcze nie jest najgorzej.
Czasem robię głupoty,
czasem mam wyrzuty sumienia.
Czasem mówię, że wszyscy faceci są tacy sami,
a czasem nie mogę znieść towarzystwa kobiet.
Czasem bywam okrutna dla ludzi, którzy mnie kochają
- czasem tego żałuję.
Czasem śmieję się w sytuacjach wymagających zachowania powagi.
Czasem chciałabym urodzić się w latach 20 XX wieku.
Czasem widzę w lustrze piękno
- czasem zbiór niedoskonałości.
Czasem mówię przez sen,
więc boję się, że zdradzę jakieś tajemnice (których przecież nie mam)
Czasem bywam nieznośna.
Czasem, gdy było mi smutno, bolały mnie nadgarstki
- ale to kiedyś.
Czasem zapominam o czymś ważnym,
częściej pamiętam rzeczy, których wcale nie chcę.
Czasem coś napiszę,
skasuję
lub podrę.
Wiesz?

----------------------------------------------------------------

Zawsze chciałam być Indianką. Myślę, że kiedyś byłam. A może jeszcze będę?


Zdjęcie autorstwa Anny Borowicz: Anna Borowicz Photography


wtorek, 14 października 2014

Ulubione słowa i osoba, którą podziwiam, czyli podwójny post wyzwaniowy.

Koty urządziły Malowniczy Festiwal Rzygania i Srania, a ja muszę siedzieć w domu z nimi i z anginą. To całkiem w moim stylu przeziębić się, i przez dwa tygodnie wraz z owym przeziębieniem chodzić do pracy, na przedstawienia, organizować imprezy pożegnalne, tańczyć, włóczyć się nocą po mieście i pisać ogólnopolskie dyktanda, drzeć się w samochodzie, wzywać karetkę do podróżnych, a potem łaskawie pozwolić sobie na to, by iść do lekarza, bo coś mi się na gardle zrobiło, i usłyszeć: O, a tu ma pani anginę. Jakby tego było mało, mój komputer zawirusowany jak... nie jak ja,  bo angina to infekcja bakteryjna. Jak szlag. Odechciewa mi się jakiejkolwiek komputerowej pracy, więc i na bloga mało czasu poświęcam. Ale dziś nie daję się żadnym wirusom, ani nawet bakteriom. Grzybom również mówię stanowcze nie! i wrzucam Wam podwójny post z okazji kolejnego wyzwania u Uli. Podwójny, bo wczoraj nie zamieściłam listy ulubionych słów, a tego nie mogłabym sobie darować ;)...

A słowa, które lubię to:

przyprzyj samogon myślodsiewnia hegemonia kurwa szarawary szeleścić pieprzyć sztukateria mszyce ukontentowany aranżacja flausz partytura szansa ciecierzyca imaginacja mitrężyć szczwany


Wyzwanie mówi, że dziś należałoby podjąć temat Osoba, która mnie inspiruje. Chciałam napisać, że takich osób jest całkiem sporo, ale czy naprawdę? Jest kilkoro ludzi, którzy inspirują mnie do robienia kreatywnych rzeczy, albo takich, które swoimi działaniami nakierowują na czynienie dobra. Ale nie wiem, czy potrafiłabym wśród nich wybrać jedną, szczególną. Napiszę Wam o osobie, która jest dla mnie przykładem i wzorem, którą podziwiam. Nie będzie to ani aktor, ani blogerka, ani nawet lekarz na misji. Kobietą, którą podziwiam najbardziej świecie, jest moja babcia. Babcia, która ma 92 lata, i która nigdy nie narzeka, a na pytanie jak się czuje, odpowiada Jak się chodzi- nie jest źle. Babcia nie tylko chodzi, i jest samodzielna, ale ma też niezwykle jasny umysł, poczucie humoru, i choć wierząca, nie jest fanką pewnego Radia- a zamiast moherowego beretu, nosi stylowe kapelusiki. Była jedyną dziewczynką wśród czwórki rodzeństwa. Rodzeństwa, które zostało pozbawione ojca, gdy ten zginął w wieku lat 30 kilku śmiercią tragiczną. Niedługo potem, zmarł jeden z jej braci, potem ich mama- mówi się, że z żalu pękło jej serce. I w ten sposób dziewięcioletnia Krysia została sierotą. Trafiła do ukochanej babci, która również zmarła po 3 latach. Mogła trafić do domu dziecka, ale o nią, jej braci (i ziemię z domem) zabiegała rodzina. Przygarnięta przez wujostwo, najstarsza z rodzeństwa i kuzynostwa, dostawała najcięższe prace. Niedługo potem zaczęła się wojna. Najpierw weszli Niemcy, a trup młodych chłopców ścielił się gęsto na poboczach dróg. Potem wkroczyli Rosjanie. Krysia z kuzynkami, i innymi młodymi dziewczętami ukrywała się przed wygłodniałymi potworami Armii Czerwonej. Podczas okupacji moja kilkunastoletnia babcia pracowała u dobrego Niemca. Sprzątała, prała i prasowała wiele godzin. Kiedyś była tak zmęczona, że żelazkiem przypaliła koszulę należącą do pracodawcy. Przed furią żony, obronił ją ów dobry Niemiec. Zdarzało się, że zawijała w fartuch gruszkę, czy kawałek ciasta, by zanieść je młodszym braciom. Potem życie też jej nie rozpieszczało. Przeżyła braci, męża, i kilka innych znacznie młodszych osób z rodziny. Patrzyła na choroby i cierpienia swoich dzieci i wnucząt. A mimo to, nie ma w niej goryczy, złości na świat. Jest ciepła, mądra, codziennie po południu i przed snem czyta książki. Ma przyjaciół, z którymi spotyka się na kawie i z którymi gra w karty. W grę Czarna Dama gra z nią również cała nasza rodzina (chyba Wam już mówiłam, że jak byłam mała, to oszukiwałam- między innymi w ten sposób, że podglądałam karty w odbiciu okularów babci, podła ja :P). Co tydzień do babci przychodzi fryzjerka, która układa jej włosy i zasypuje opowieściami o kościele, pielgrzymkach i uzdrawiaczach. A babcia, jak zwykle taktowna, słucha jej i nie przerywa, choć uważa, że pani Hania przesadza. Kiedy coś jej się nie podoba, odlicza do 10, albo mówi Chwileczkę!- to ostatnie niemal na stałe łączy się z pewnym imieniem, dając twór Chwileczkę, Marylko!. Należałoby wspomnieć, że imię to nosi nie kto inny, a córka mojej babci, czyli moja mama :). Oj, daje jej babcia czasem popalić ;). Wiecie co? Kiedyś napiszę o niej, o mojej babci. Coś większego, niż post. Kilka fragmentów już mam. I gwarantuję Wam, że jeśli jakimś sposobem trafi to w Wasze ręce, będziecie - tak samo jak ja- płakać, gdy moja prababcia wyda ostatni oddech dopiero, gdy zobaczy swoją córkę w czarnych warkoczykach związanych kokardami, i tak samo się śmiać, gdy nastoletniej Krysi będzie podobał się jednocześnie Tadek (mój dziadek!) i Stasiu, który zawsze miał całe, czyste skarpetki.

Na zdjęciu babcia Krysia na ukochanej działce z niemniej ukochanymi wnukami ;)- to najmniejsze, ciągnięte za ręce przez wszystkich, o niedookreślonej płci, to ja :P. Tak sobie myślę, że jak byliśmy u niej w czwórkę (brakowało tylko jednej wnuczki i byłby komplet), to dawaliśmy jej pewnie mocno w kość. Natalia i Dominika, które ciągle przede mną uciekały, zamykały mnie w łazience- taka zabawa w policjanta, złodzieja i porwane (przetrzymywane w łazience) dziecko i ja- płacząca i tęskniąca za domem, albo skarżąca na kuzynki :P... To tego lata siedziałyśmy we trzy na hamaku, doprowadzając do jego zarwania (nie pierwszego i nie ostatniego). Spadłyśmy na ziemię i utowrzyłyśmy "kanapkę" zgodnie z wiekiem- Dominika, Natalia i ja. Było dużo śmiechu (N&D) oraz płaczu i wycia "Baaaaaabciaaaaaa" (ja :P). 





PS. Chciałam Wam wrzucić jakieś zdjęcia z okresu młodości mojej babci, ale w tej chwili nie mogę żadnych znaleźć. Znalazłam za to mnóstwo kompromitujących mnie i różne inne osoby :D. Aż mnie kusi, żeby co poniektórym powrzucać urocze obrazki na tablicę fejsbukową :P. Znalazłam też zdjęcia mojej mamy z różnych imprez pracowniczych, na których zawsze tańczy, śpiewa, albo jedno i drugie. Pamiętam, że jak byłam (chyba) w gimnazjum i przyszłam odwiedzić mamę w pracy, to zajrzałam do jej szuflady, gdzie znalazłam same perełki- właśnie owe fotografie. Śmiałam się, że pokażę ojcu, że na każdym tańczy z jakimś kolegą. Pierwszy raz widziałam moją matkę z tak poważną miną - nie spodobał jej się mój mały żarcik :P.

wtorek, 7 października 2014

Temat z okładki (raczej niszowej)

poezja nic dwa razy, zaskoczenie, Nobel


Nie napiszę o Premierze. Ani o śmierci Anny Przybylskiej, choć to, niestety, temat na topie (bo śmierć, i inne złe wiadomości to zawsze dobra pożywka dla mediów). Nie napiszę o eboli (może o tym, co mnie boli). Nie napiszę dużo. Cudzych słów użyję więcej, niż swoich. Napiszę Wam o swojej ulubionej Noblistce. Dlaczego? Bo jutro premiera (nie pani premier) Czarnej Piosenki, czyli tomiku poezji, w którym umieszczono niepublikowane wiersze Wisławy Szymborskiej. Mam mocno mieszane uczucia względem tego wydarzenia. Z jednej strony, poezja Ichny tak mocno do mnie trafia, tak chwyta za serce, i pozbawia tchu, że pragnę więcej. Z drugiej, zastanawiam się, czy to nie... kradzież. Skoro, spisywane od okresu wojny, wiersze nie zostały opublikowane, to może nigdy nie miały być poznane przez szersze grono odbiorców? W tej chwili czytam biografię poetki, z której jasno wynika, że Szymborska nie lubiła, gdy wokół niej robiło się szum. Nie lubiła też, gdy pytano ją o jej twórczość, interpretację, proces tworzenia wiersza. I że mnóstwo jej wierszy wylądowało w koszu, że nie chciała, by pierwowzory jej wierszy były czytane. I nie ujawnię tu swojego sądu, bo nie wiem i nie wiem i trzymam się tego jak zbawiennej poręczy. Za to wrzucę Wam kilka fragmentów wierszy W.S. Czytając któryś, mówię: To mój ulubiony!, by zaraz to samo powiedzieć o następnym. Chyba nie mam ulubionego - albo jeszcze go nie wybrałam. Ale z Wisławą łączy mnie jakaś niewidzialna nić porozumienia. Mam wrażenie, że ona puszcza do mnie oko. Ze swoich wierszy i pocztówek wysyłanych do przyjaciół. Z listów (podpisanych jako strażnik z parkingu) do koleżanki, gęsto naszpikowanych błędami ortograficznymi. Z opowiadania małej Ichny Błysk rewolwru. I ze zdjęcia na okładce biografii (Szymborska długo nie chciała zgodzić się na wydanie jakiejkolwiek biografii). Wrzucam Wam lekko okrojone wiersze, kilka. Zbrodnią jest tak je okrajać i bezcześcić, ale jeśli będziecie chcieli - sami przeczytacie całość, nie mogę na siłę wlewać Wam jej w umysły ;). 


"(...)
Jest w kropli atramentu spory zapas
myśliwych z przymrużonym okiem,
gotowych zbiec po stromym piórze w dół,
otoczyć sarnę, złożyć się do strzału.

Zapominają, że tu nie jest życie.
Inne, czarno na białym, panują tu prawa.
Okamgnienie trwać będzie tak długo, jak zechcę,
pozwoli się podzielić na małe wieczności
pełne wstrzymanych w locie kul.
Na zawsze, jeśli każę, nic się tu nie stanie.
Bez mojej woli nawet liść nie spadnie
ani źdźbło się nie ugnie pod kropką kopytka.

Jest więc taki świat,
nad którym los sprawuję niezależny?
Czas, który wiążę łańcuchami znaków?
Istnienie na mój rozkaz nieustanne?

Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.



"Oboje są przekonani, 
że połączyło ich uczucie nagłe. 
(...)
Bardzo by ich zdziwiło, 
że od dłuższego czasu 
bawił się nimi przypadek. 

Jeszcze nie całkiem gotów 
zamienić się dla nich w los, 
zbliżał ich i oddalał, 
zabiegał im drogę 
i tłumiąc chichot 
odskakiwał w bok. 
(...)
Może trzy lata temu 
albo w zeszły wtorek 
pewien listek przefrunął 
z ramienia na ramię? 
Było coś zgubionego i podniesionego. 
Kto wie, czy już nie piłka 
w zaroślach dzieciństwa? 

Były klamki i dzwonki 
na których zawczasu 
dotyk kładł się na dotyk. 
Walizki obok siebie w przechowalni. 
Był może nawet pewnej nocy jednakowy sen, 
natychmiast po zbudzeniu zamazany. 
(...)"

"(...)
Nie ma rozpusty gorszej niż myślenie.
Pleni się ta swawola jak wiatropylny chwast
na grządce wytyczonej pod stokrotki.

Dla takich, którzy myślą, święte nie jest nic.
Zuchwałe nazywanie rzeczy po imieniu,
rozwiązłe analizy, wszeteczne syntezy,
pogoń za nagim faktem dzika i hulaszcza,
lubieżne obmacywanie drażliwych tematów,
tarło poglądów - w to im właśnie graj.
(..)
W czasie tych schadzek parzy się ledwie herbata.
Ludzie siedzą na krzesłach, poruszają ustami.
Nogę na nogę każdy sam sobie zakłada.
Jedna stopa w ten sposób dotyka podłogi,
druga swobodnie kiwa się w powietrzu.
Czasem tylko ktoś wstanie,
zbliży się do okna
i przez szparę w firankach
podgląda ulicę."



"Tu leży staroświecka jak przecinek
autorka paru wierszy. 
Wieczny odpoczynek
raczyła dać jej ziemia, pomimo że trup
 nie należał do żadnej z literackich grup.
Ale też nic lepszego nie ma na mogile
 oprócz tej rymowanki, łopianu i sowy,
Przechodniu, wyjmij z teczki mózg elektronowy
 i nad losem Szymborskiej podumaj przez chwilę"

---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I to by było na tyle. A do Szymborskiej jeszcze wrócę.

niedziela, 5 października 2014

Polecanki

A dziś polecam...

Do poczytania:

  Musimy porozmawiać o Kevinie. 

książka, film psychologiczny, chłopcy w różnym wieku

Książka, która nie pozwala o sobie zapomnieć, a którą miałam Wam opisać już jakiś czas temu. I kolejna z tych, które przeczytałam po obejrzeniu ekranizacji. Flm zrobił na mnie duże wrażenie, był świetny. Książka- jeszcze lepsza. Różnica jest taka, że po wyjściu z kina nie mogłam przestać myśleć o tym, co zrobił nastoletni bohater, byłam przerażona jego zachowaniem, cynizmem, brakiem uczuć, momentami w głowie brzmiał ostrzegawczy alarm pod tytułem nigdy nie wiesz, co wyrośnie z twojego dziecka. W momencie przeczytania kilku stron książki, wiedziałam, że tym razem moje myśli skierują się ku matce. Książka przedstawiona jest w formie listów głównej bohaterki, matki Kevina, do jej męża. Widzimy jednostronną korespondencję, nasyconą różnymi uczuciami, naszpikowaną opowieściami zebranymi w ciągu kilkunastu lat funkcjonowania rodziny. Czy jest to próba poradzenia sobie z tym, co się stało? O tym, czym był Czwartek dowiadujemy się całkiem prędko. Jednak autor nie odsłania wszystkich okoliczności od razu. Parę asów wyjmuje z rękawa dopiero na ostatnich kartach książki. Czytając, ma się wrażenie przebywania w głowie bohaterki, przeżywania każdego jej dnia, odczuwania wraz z nią złości, bezsilności, niechęci, nienawiści, miłości, żalu, poczucia winy. Momentami miałam ochotę krzyczeć o tym, co w naszej kulturze nadal jest swego rodzaju tabu – o niechceniu bycia matką, o depresji poporodowej, o cieniach macierzyństwa i ograniczeniach z nim związanych. Krzyczeć chciałam z perspektywy obserwatora, który cały czas myśli: przecież ona tak naprawdę nie chciała dzieci, gdyby nie zdecydowała się na macierzyństwo, nie byłoby Czwartku. Książka kieruje uwagę na aktualny od kilkunastu lat problem zamachów na uczniów i nauczycieli, których dokonywali niepozorni (?) uczniowie. Wciąga bez reszty, pozostawia z milionem myśli, a kończy się tak, że zapiera dech i zmusza do myślenia o tym, jak bezgraniczna jest miłość matki. A mnie na sam koniec wzruszyła, bo ja nadwrażliwa jestem.


Do obejrzenia:

Ojciec Szpiler

dzieci księdza, przekłuwane prezerwatywy, niż demograficzny

Film, znany także pod tytułem Dzieci księdza, wyświetlany był podczas różnych festiwali filmowych i w kinach studyjnych już jakiś czas temuDo multipleksów chyba nie trafił. Nie szkodzi, dla mnie jest to raczej plus, niż minus. O co chodzi? Ksiądz i sprzedawca z miejscowego kiosku przekłuwają prezerwatywy, bo są zmartwieni brakiem przyrostu naturalnego. Zachwyceni patrzą na powodzenie swojego planu, który poza wzrostem liczby narodzin, powoduje wzrost napływu turystów i dziennikarzy – spragnionych cudu, lub taniej sensacji. Chorwackie dzieło najpierw głównie bawi- absurdalnością całej fabuły, dialogami, przerysowanymi postaciami, a nawet przekleństwami (dość zabawnie brzmią po chorwacku). Później jest jak w życiu- pojawiają się komplikacje i przestaje być różowo. Film nabiera ciemniejszych odcieni. Jawi się w nim kilka całkiem poważnych wątków- jak pedofilia, choroba psychiczna, niż demograficzny, samobójstwo, niepłodność – innymi słowy, sprawy bardzo aktualne. Nie ma jednak napuszonego moralizatorstwa, oczywistego wskazywania dobra i zła, nachalnej oceny i jednoznaczności. Ładne ujęcia i ciekawa ścieżka dźwiękowa. Niezła alternatywa dla multipleksowych obrazów z Hollywood. Dobrze podpatrzeć życie w innym zakątku Europy, można sprawdzić, czy mentalność Chorwatów i Polaków jest podobna. Bo problemy zachodniej cywilizacji wszędzie takie same.

Do posłuchania:

Czesław Mozil


Czesław wydaje właśnie nową płytę. Singlem, promującym album, jest utwór Poszukaj męża. Urzekła mnie ta piosenka, oczywiście ;). Lubię Czesława, jego głos i teksty jego piosenek, a jego uśmiech i urok osobisty wręcz ubóstwiam ;)! Singiel jest zabawny, i co ciekawe, nie zawsze opis danego obcokrajowca mieści się w ramach znanego stereotypu- czasem zwyczajnie ma się to rymować, i już ;). Poszukaj męża sprawiło, że mam ochotę przesłuchać całą płytę!


Do poklikania:

http://www.boredpanda.com/

ciekawe zdjęcie, dzikie zwierzęta, zdjęcia w oknie, bored panda

Podejrzewam, że większość z Was zna już tę stronę. Uwielbiam cykle zdjęć, które są tam zamieszczane- dziś urzekła mnie seria fotografii zwierząt za (przed) szybą okienną. Wspaniałe! Często pojawiają się zwierzęta i dzieci, a także „reprodukcje” słynnych fotografii sprzed lat. Cieszy mnie to, że często można podziwiać dzieła polskich fotografów- możemy być dumni, że mamy w narodzie takie perełki :).

Do pogrania:

Czarne Historie

recenzja, polecam, zbrodnia, zagadki lateralne

Gra to nic innego, jak zagadki lateralne, czyli próba odgadnięcia, co się wydarzyło na podstawie jednego zdania i szeregu zadawanych pytań, na które można odpowiadać tylko TAK lub NIE. Jest kilka edycji (chyba już siedem!) i wydania specjalne (Boże Narodzenie, Seks i zbrodnie, Głupa śmierć). Ładne opakowanie, wygodne, porządne karty. Wszystko w kolorach biało-czarno-czerwonych. Obrazki brzydkie, ale może takie było zamierzenie ;). Mnóstwo zabawy i śmiechu, jeśli już się wkręci, i dopóki się nie znudzi. Można grać już w dwójkę, ale zdecydowanie lepiej jest, gdy osób jest kilka- zawsze to więcej pomysłów na rozwiązanie zagadki. W zbyt dużym gronie tworzy się chaos i ciężko ogarnąć, jakie pytania już padły i co już wiadomo o danej historii. Historie najczęściej są mocno absurdalne, choć, niestety, w większości prawdopodobne. Dla miłośników zagadek i czarnego humoru-  jak znalazł. Minusem jest to, że po przejściu 50 historii z pudełka, ciężko jest grać kolejny raz- chyba, że za każdym razem jest się narratorem, albo ma się kiepską pamięć ;). Można też się wymieniać wersjami, albo wrócić do gry po jakimś czasie, gdy już rozwiązania zagadek zblakną w naszej pamięci. Na rynku dostępne są jeszcze Białe Historie- wersja dla dzieci.



I to tyle na dziś. Znacie któreś z wymienionych tu pozycji?


Jestem ćpunką

emocje, niepewność

Jestem ćpunką. Czasem, na głodzie, trzęsą mi się ręce, albo głos. Potrzebuję tego, co ukoi moje nerwy, moich dragów, czegoś po czym przestanę drżeć. Nie, nie chcę iść na odwyk, nie chcę się z tego leczyć. Nie uważam, żeby moje uzależnienie było groźne i złe. Choć, może, skoro każdy nałóg ma swoje konsekwencje. A ja nadal ćpam. Nie przestanę. Ćpam dobre emocje, głośny-tłumiony śmiech o trzeciej nad ranem z pomysłów typu: Zadzwońmy do niego! Powiem, że nie chciałam dać Ci jego numeru, bo sama się w nim zakochałam!. Ćpam promienie październikowego słońca, zapach na męskiej szyi, czekoladę, pocałunki w czoło- usta- serce, muzykę, spojrzenia mojego psa i łamiące mi serce cytaty. Dziś znalazłam jeden taki, po którym poczułam głód. Chciałam więcej. Chciałam więcej tak bardzo, że totalnie rozpierdolona po wczoraj, wyszłam w nieumytych włosach, zawiniętych na czubku w kok chlubnie nazywany artystycznym nieładem, na dupę ubrałam moją najdroższą niewyprasowaną spódnicę, i z bijącym sercem ruszyłam w stronę galerii handlowej w swojej wielkiej metropolii. Mamy tam nawet Empik. W głowie tłucze mi się jedna myśl: muszę przeczytać tę książkę. Nie jutro, nie kiedyś, nie jak dostanę wypłatę, nie po urodzinach, nie nie nie. Teraz. Chcę. Bo potrzebuję tych pieprzonych cytatów. Tych o spranych ubraniach i zaroście, i całowaniu w czoło, o byciu skurwysynem. Chcę. Teraz. Mijam rzędy półek, okładki biją mnie po oczach, krzyczą tytułami, ale serce wybija jeden rytm: żul -czyk - żul - czyk. Szukam go w literaturze polskiej, w top liście i bestsellerach. Nie ma. Serce mi zamiera, kiedy zdobywam się na podejście do kasy i wychrypienie z obawą w głosie, bo może jednak gdzieś go mają. W magazynie, na innej półce, bo ktoś nieopatrznie przełożył, przecież nie wiedział, że będę tu dziś, tak bardzo drżąca z głodu. Sprawdzę w systemie. Klik. Klik. Klik. Niestety, nie mamy. Serce przestaje mi bić. Wychodzę, choć słowa z okładek drą się do mnie jedwabnikami. Bo przecież mogłabym wziąć coś innego, substytut. Na zaspokojenie pierwszego głodu. Żeby się nie trząść. Bo J.K.R. wydała kontynuację Wołania kukułki. Ale nie chcę. Włóczę się pomiędzy sklepami, myśląc, co mogłabym zjeść na obiad, choć wcale nie mam apetytu. Nie na jedzenie. Bo dziś taki dzień. Kiedy bardzo potrzebuję słów. Tych dobranych, jeśli nie wypowiedzianych, to spisanych nie-drobnym maczkiem na pachnącej życiem kartce w kolorze plam po herbacie. 

Chodź, pocałuję cię tam, gdzie się kończysz i zaczynasz, chodź, pocałuję cię w trzecie oko, chodź, pocałuję cię w czoło, w głowę, w stopę, w pępek, w kolano, w knykieć, w sutki, w pępek, w duszę, chodź, pocałuję cię w twoje serce. Na dzień dobry. Na dobranoc. Na zawsze. Na nigdy. Na teraz. W samo serce.

Było miło. Jak sobie tak pomyślę, to rzeczywiście było miło. Przez kilka głupich, przezroczystych, podartych już teraz na kawałeczki jak nieważne dokumenty, momentów

I jeszcze chcę przeczytać Bukowskich. I trochę się boję, że te wszystkie książki mnie rozaczarują. Że cytaty złożą się w całość nieznośną i niesmaczną. Ale może nie. Na pewno Wam napiszę, jak już je dorwę.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zastanawiam się, o czym Wam dziś opowiedzieć w Polecankach.
I jeszcze muszę Wam powiedzieć, że to nie tak, że olałam bloga. Transfer mi się skończył, byłam odcięta od neta przez tydzień, przykre doświadczenie. Ale przedłużyłam umowę, będę miała dwa razy więcej surfowania i bólu oczu.

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...