wtorek, 25 grudnia 2012

Wesołych, wesołych!

Kochani! Życzę Wam cudownych Świąt oraz równie cudownych innych dni w roku :). Przygotowania do Świąt pochłonęły mnie tak bardzo, że nie miałam czasu wrzucić tu (świątecznych) przepisów, które w tym roku wypróbowałam. Ale nie martwcie się- w najbliższych dniach to nadrobię ;).





Ps. Czy Wasze zwierzaki przemówiły ludzkim głosem? Moje nie- za to, po pochłonięciu prezentów, z wielkim zaangażowaniem wylegiwały się na kanapie :P...

środa, 19 grudnia 2012

Kalendarz i mini planner.


Pochwalę się, a co! Dziś przemiła Pani Listonosz  przyniosła mi przemiłą przesyłeczkę (och, jak uroczo :D). Przyszedł kalendarz inspirowany stylem pin up (który uwielbiam) i śliczny mini planner. Aż się nie mogę doczekać Nowego Roku, żeby móc zapełniać terminarz zapiskami :D. Planner już noszę w torebce!





Jesteście ciekawi, kto tworzy takie cuda? Pewna młoda, śliczna i utalentowana scrapperka, która na swoim blogu prezentuje kalendarze, notesy, albumy i mnóstwo innych pięknych rzeczy, które chciałabym mieć ;). Odsyłam na bloga KaroDeco: http://karodeco.blogspot.com/search?updated-max=2012-12-03T22:23:00%2B01:00&max-results=3

wtorek, 18 grudnia 2012

Kocham ekologię! Część IV: ekologiczne sprzątanie.

sesja pin up, wiosenne porządki, perfekcyjna pani domuIdą Święta. Pewnie większość z Was jest w ferworze wielkich przygotowań, może część akurat bierze się za porządki. Dziś trochę o sprzątaniu- ekologicznym. Sklepowe półki uginają się od specyfików, które w mig usuną za nas brud- właściwie nie musimy nawet ruszać ręką. Czy wiecie co jest w składzie większości takich magicznych mleczek i pryskaczy? Mi wystarczy świadomość, że zawierają mnóstwo chemii i toksyn. Zanieczyszczają środowisko i... nasze płuca (wystarczy "zaciągnąć" się jakimś płynem do mycia okien, czy toalet, żeby to poczuć ;)). Nie mówiąc już o tym, że w miejscach, gdzie przygotowuje i przechowuje się jedzenie, warto używać czegoś, co nas nie zatruje ;). Nie mówię, żeby całkowicie zrezygnować z chemii (ja nie zastępuję niczym płynu do toalet), czasem jednak warto zastosować sposoby babć, które znają się na sprzątaniu dużo lepiej niż my i radziły sobie bez cudownych specyfików. Będzie taniej i ekologicznie, jeśli poszukamy odpowiednich składników w kuchni. Naszymi sprzymierzeńcami będą głównie: ocet, soda, proszek do pieczenia, sól i cytryna.

Ocet- dezynfekuje, usuwa tłuszcz i kamień, wybiela. Jest tak uniwersalny, że można nim czyścić wszystko- od lodówki, przez piekarnik i kafelki aż po podłogi.

Soda oczyszczona, proszek do pieczenia- czyści, usuwa plamy, neutralizuje nieprzyjemne zapachy.

Cytryna- wybiela (podobno nawet piegi ;)), usuwa plamy.

Sól- dzięki właściwościom ściernym świetnie zastępuje proszki do czyszczenia, dezynfekuje.

Ocet + woda (+ cytryna)- świetnie nadaje się do mycia okien, luster i innych szyb- najlepiej wlać mieszankę octu z wodą (pół litra wody na 4 łyżki octu- można dodać również trochę soku z cytryny) do spryskiwacza i spryskać szyby, następnie wypolerować zmiętą gazetą.
 
Soda (proszek do pieczenia) + cytryna (w proporcji 1:1)- usuwa plamy z pleśni- przygotowaną pastę nałożyć na plamy, po 2 godzinach spłukać. Świetnie też nadaje się do szorowania szczoteczką do mycia zębów (starą, nieużywaną :P) na fugi między kafelkami.

Cytryna + sól- czyści deski do krojenia (przekroić cytryną, "namoczyć" w soli).

Soda oczyszczona + woda- świetnie myje lodówkę.

Soda oczyszczona + sól (1:1)- uniwersalny proszek do czyszczenia (piekarnik, przypalone garnki, itp).

Soda + ocet- środek do czyszczenia ceramiki łazienkowej.

Uwaga, kuchnio! Nadchodzę! Mam ocet i nie zawaham się go użyć!
Ps. A Wy? Posprzątaliście już? Macie jakieś sprawdzone sposoby na sprzątanie? 


środa, 12 grudnia 2012

Pachniesz białym jeleniem!



Moja Pani jednak nie jest taka miła! Tylko taką udaje. Tu mnie głaszcze, tu ćwierka jak szalona i opowiada o przysmaczkach i spacerach, aż nagle... wykąpała mnie! Wyobrażacie to sobie?! I to nie pierwszy raz. Wiedziałem co się święci, gdy tylko zaczęła usuwać wszystko z łazienki, ale udawałem, że nie mam pojęcia o co chodzi (po cichu też liczyłem, że może dla odmiany wykąpie koty...). I nagle gwizdanie "Czekuś! Chodź do mnie!" To lecę do drugiego pokoju- nie ma jej. Wracam, patrzę, stoi w przedpokoju. Szybko lecę do drzwi wyjściowych. A Zła Pani na to "Nie, jeszcze nie idziemy na spacerek. Muszę cię wykąpać, przykro mi" No to ja sru!- przylgnąłem do drzwi, a Pani próbuje mnie wyciągnąć. Zaparłem się łapami, jedna prawie weszła mi pod drzwi z łazienki, co Panią przeraziło i zmusiło do zaprzestania wyciągania mnie. Niestety. Tylko na chwilę. Pani podniosła mnie z podłogi, co znowu nie jest takie łatwe, jak podejrzewam, bo ze mnie żaden tam chichuachua. Ugięła się pod moim ciężarem, ale do łazienki doniosła i wsadziła do wanny. Próbowałem uciec, gdy tylko odkręciła kran, ale Pani ma doświadczenie i moje sztuczki zna. Więc stałem tam, jak osiołek w stajence, upokorzony. Pani myślała, że jest mi smutno i się boję, ale nie wiedziała, że martwię się, że któryś z psów dowie się o tym incydencie i wtedy przestanę być Królem Osiedla. Co za los! Na domiar złego, Pani próbowała mnie uspokajać i mówiła do mnie słodkim głosikiem, jaki będę piękny, pachnący i czyściutki i że nie mogę im śmierdzieć pod choinką. I jeszcze zaśmiewa się, że będę pachniał jakimś Białym Jeleniem! Nie wiem, co ją tak rozśmieszyło- no i sama ciągle mówi Panu, że to głupie śmiać się z własnych żartów. Po za tym, śmierdzi to to mydło, którym mnie umyła. A ja i tak wytarzam się w jakimś łajnie, albo zdechłym gołębiu (ostatecznie w żółtym śniegu) i zobaczymy, co wtedy powie, he he he. Męczarniom nie było końca, ale ja- dzielny i wytrwały Czekaj I, zniosłem to mężnie. Niech się ta moja Pani cieszy, że nie wyskoczyłem z wanny, jak ostatnio i nie ochlapałem jej wodą! Potem było wycieranie, a najgorsze, że jeszcze postanowiła mnie.... wyczesać! Nie jestem pudlem! Mówią, że na spacerze szczotki mi nie przeszkadzają. Ale halo? Na spacerze nic mi nie przeszkadza, no, może poza tym czarnym labradorem, tfu, tfu! Teraz siedzę sobie na innym kocyku, bo mój piękny, pachnący psem, pani zgarnęła do prania (przewidziała, że zaraz po kąpieli udam się tam w celu wytarcia), a Pani robi mi zdjęcia. Bardzo tego nie lubię i cały czas odwracam głowę. Nie wiem, czemu mnie tak dziś męczy. A może... Może mnie szykuje na wystawę? W końcu niezły ze mnie przystojniak, co nie?


Nie muszę czekać na Wigilię, aż moje zwierzaki zaczną mówić ludzkim głosem ;)... Swoją drogą, zadzwoniłam do męża, żeby pochwalić się, że wykąpałam Czeka, a on "Trzeba było na mnie poczekać" (ja, myślałam, że po to, żeby mi go wniósł i wyniósł z łazienki") i kończąc "Wsparłbym go jakoś... Biedny Czekuś...". Kąpanie psa to część przedświątecznych porządków. A jak tam Wasze przygotowania?
Buziaki, Madeleine.

sobota, 8 grudnia 2012

Dzień Otwarty w schronisku.


Schronisko. Miejsce, gdzie można się schronić? Przed czym? Przed zimnem, deszczem, śniegiem, upałem, samochodami, złymi ludźmi. Miejsce, gdzie czułe Ręce pogłaszczą, nakarmią, wyprowadzą na spacer. Ale potem znikną, bo nie mogą być zawsze, nie mogą być 24 godziny na dobę. Zmieniają się, przychodzą kolejne Dobre Ręce, ale one też nie są tylko dla jednej istoty. Tyle pazurków i ogonków w tym miejscu. Tyle historii, często zapisanych bólem i krwią. Dlatego te wszystkie pazurki i opadnięte uszka chciałyby mieć Dobre Ręce dla siebie. Niektórym uda się szybko, niektórym- być może nigdy...
Dziś był Dzień Otwarty w Miejskim Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt w Katowicach. Chciałam pojechać, musiałam. W końcu to schronisko, w którym mieszkał mój Pan Czekuś. Nasza podróż upłynęła pod znakiem lekkiego zdenerwowania pokrytego nerwowym śmiechem. Justyna nie była tam nigdy i nie wiedziała jak dojechać, a ja nie mam wyczucia, kiedy powinnam powiedzieć "zjedź w prawo" i zawsze robię to za późno :P. Krążyłyśmy i błądziłyśmy, zawracałyśmy, a 15 zbliżała się nieubłaganie. Trasę, która powinna zająć nam pół godziny pokonałyśmy w 3 razy dłuższym czasie. Ale dojechałyśmy- prawie krzyczałyśmy ze szczęście, kiedy wreszcie wjechałyśmy przez żółtą bramę. Zawiozłyśmy kilka cieplutkich koców i inne tkaniny, miskę, garnek, karmę i makaron. A potem poszłyśmy obejrzeć zwierzaki. Najpierw dorosłe psy. Miałam robić zdjęcia, żeby Wam zaprezentować te Miłości na czterech łapach, ale przy załzawionych oczach kiepsko robi się zdjęcia. Trzymałam się, dzielnie, i tak. Nawet jak te wszystkie psy garnęły się do nas, merdały ogonkami na każdy dźwięk mego głosu, błagały o pogłaskanie. Potem Justyna powiedziała "A tu nie ma szczeniaków? Szkoda..." Powiedziałam, że są. Napis "Szczeniaki. Kwarantanna" zaprowadził nas na miejsce. Były klatki. I jedna psinka w środku. Miała łapy jak gazela i oczy jak paciorki, wpatrzone w nas. Zagwizdałam, a ona (bo to suczka) przekręciła łepek i nastawiła uszy. "Hej, Gwizdek", zawołałam. Głaskałyśmy ją. Justyna patrzyła na suczkę, a suczka na Justynę. Ja już wiedziałam. Myślę, że sunia też. Od słowa do słowa, podając wszystkie za i przeciw, argumenty i kontrargumenty został wykonany telefon. Poszłam obejrzeć koty. Zakochałam się w jednej Pięknocie, czekała na sterylizację. Jak nie będzie mi dawała spać, to jakoś przekonam Cały Dom (2 koty i psa włączając), że kitka jest nam niezbędna do życia, a my jej jeszcze bardziej ;)... W międzyczasie współlokatorzy Tinki zgodzili się na wspólną odpowiedzialność. Cudownie! Kilka podpisów, porad, kupon na bezpłatną sterylizację i już. Zobaczcie, jak łatwo zdobyć przyjaciela na wiele lat życia :). O podróży powrotnej nie będę wspominać- tym razem nie błądziłyśmy :P. Tequilla- bo prawdopodobnie tak będzie miała na imię sunia, zadomowiła się od razu. Już zagarnęła fotel i serca wszystkich. Powiecie, to jeden pies. Nie uratujecie całego świata. Nie? Może. Ale jeden adoptowany pies, czy kot, to jeden odmieniony los, jeden mały cud. Dla zwierzęcia ORAZ jego człowieka. Zresztą, gdyby każdy dobry człowiek wziął zwierzę, schroniska byłyby tylko przejściowym domem... Jeszcze tylko apel: jeśli z jakichś względów nie możecie przygarnąć zwierzaka, pomóżcie w inny sposób. Można wpłacać pieniążki na konto jakiejś fundacji, zaadoptować psa wirtualnie zorganizować zbiórkę potrzebnych rzeczy, albo samemu zawieźć. Zima trwa w najlepsze. Przydadzą się koce, dywany i wykładziny, ręczniki i inne materiały. Psiaki nie pogardzą karmą suchą i mokrą, makaronem, ryżem. Potrzebne są również leki i środki czystości. I Dobre Ręce, które mają czas i chęć zostać wolontariuszem :).
Linki:
http://www.przystanekschronisko.org/jak-pomoc
http://www.przystanekschronisko.org/wolontariat
http://www.schronisko-katowice.eu
https://www.facebook.com/pages/Schronisko-dla-Bezdomnych-Zwierz%C4%85t-w-Katowicach/175929075760759
https://www.facebook.com/przystanek.schronisko?ref=ts&fref=ts


Zaraz po wyjściu ze schroniska- Justynka i Tequilla.


 Jedno "hop" i mała przez godzinę okupowała moje kolana- nie było szans się ruszyć :D.


 Łapy jak u gazeli. Będzie się ścigać z moim Czekusiem :)!
 

Przodozgryzek i jej fotel ;).

wtorek, 4 grudnia 2012

Co robię nocą, zamiast spać?



 źródło: http://kropkiikreski.pl/2011/08/sowa-noca/


Wena bawi się ze mną w kotka i myszkę. Nie tylko ta do pisania, ale i w ogóle. Przychodzi nocą. Kiedy Cały Dom już śpi, ja myślę. Myślę i myślę, bo spać nie mogę. A może myślę i myślę, więc nie mogę spać? Mój mózg nie odpoczywa. Pewnie za dużo w nim czegoś, albo czegoś brak. Kładę się, a on zaczyna przetwarzać. I podsuwa mi tak idiotyczne obrazy, że nikt by nie mógł spać. Przypomina mu się horror sprzed 8 lat. Albo obciach roku z gimnazjum. Albo wpadam na genialne pomysły, które KONIECZNIE trzeba zrealizować, a plan obmyślić właśnie teraz. Natychmiast. No i wena. Wena też wtedy nadchodzi. Wczoraj wymyśliłam kilka postów, które mogłabym zamieścić. Słowa spływały na poduszkę, niczym myśli do myślodsiewni. Ale nie wstanę. Nie wstanę, nie zapalę światła i nie odpalę komputera, bo Noc. Bo obudzę Cały Dom. No i tak leżę z otwartymi oczami, a myśli kotłują mi się we łbie. Postanawiam zapamiętać 5 planów na życie i treść 7 postów. A rano nie mogę wstać.
Taaaak… Zdecydowanie wolę noce. Nocą jest cicho, nikt mi nie brzęczy nad uchem. Mogę zapalić świeczki. Noce są magiczne. Nocą łatwiej przychodzą słowa i gesty, które wystraszyłoby światło dzienne. Mój mózg pracujący na pełnych obrotach nocą, rankiem nie może się dobudzić. I po co do mnie wtedy mówić? I tak nie zapamiętam. Albo gorzej, zdenerwuje mnie ten bełkot, i będę musiała warknąć :> Nie, nie jestem rannym ptaszkiem. Może dlatego tak uwielbiam wszelkie sowy? Identyfikuję się z nimi? Pewnie też dlatego, że są symbolem mądrości, a ja, wiecie, mądra jestem niesłychanie ;). W ciągu dnia chaos. Milion spraw do załatwienia. Pracapraniesprzątaniegotowanie. I zawsze gdzieś się spieszy. Gdybym tylko tak nie kochała spać. Mogłabym siedzieć nocami. Ale potem? Rano znów nie wstanę. I budzik zadzwoni, a ja nie usłyszę i wstanę 3 godziny później, wściekła na cały świat. Pół biedy, jeśli mam wolne, albo pracę na popołudnie. I ten post też chaotyczny, bo wymieszałam w nim dwa- o wenie i o tym, co robię gdy nie śpię. Oba wymyślone wczoraj w nocy.
Czy macie jakieś sprawdzone sposoby na sen? Jesteście sowami, czy skowronkami?
 

Wysyłam pozdrowienia sową pocztą, Madeleine.

Urodzinowo. Sernik z sosem malinowym.

diy, przepis na pyszny sernik na kruchym spodzie, sos malinowy

Dwa dni temu miałam urodziny. Ja wiem, że 24 lata to jeszcze MŁODOŚĆ, ale kiedy pomyślę, że został tylko rok i będę żyła na tym świecie ćwierć wieku, to już wcale nie jestem taka pewna :P... Lubię swoje urodziny. Uwielbiam, kiedy 2. grudnia pada śnieg, jak te 24 lata temu, gdy przyszłam na świat. Lubię dostawać wiadomości, kartki, prezenty, lubię gdy ludzie do mnie dzwonią z życzeniami, bo to wszystko czyni ten dzień wyjątkowym. W tym roku zrobiłam sernik z sosem malinowym. Wyszedł pyszny, więc podzielę się z Wami przepisem ;). Znalazłam go w necie, ale zmodyfikowałam go nieco. Chyba nie ma przepisu, który nie przeszedłby "obróbki" trafiając w moje ręce. Zaznaczam, że nie jest to żaden kremiasty tort, ani bardzo słodkie ciasto, bo tego nie lubię. Słodyczy można dodać poprzez dodanie większej ilości cukru do masy serowej, albo zastąpienie gorzkiej czekolady mleczną.

Uwaga, podaję składniki:

ok 200 g herbatników (14 malutkich paczuszek)
80 g masła 
tabliczka gorzkiej czekolady 
3 łyżki ciemnego kakao

1 kg twarogu (czyli jedno wiaderko)
około 1/3 szklanki cukru
1 cukier waniliowy
2 białka
1 czubata łyżka mąki ziemniaczanej 
maliny (mogą być mrożone)
cukier puder



Rozgrzewamy piekarnik do 180 stopni.W rondelku rozpuszczamy masło i czekoladę. Herbatniki kruszymy dość drobno na wyłożoną papierem do pieczenia blaszkę (29 cm, okrągła) (nie jestem pedantką w kuchni i kiedy nie muszę czegoś ucierać na bezgrudkową masę- nie robię tego. Dlatego spód mojego ciasta ma różnorodną, lekko chrupką fakturę, która- moim zdaniem- jest lepsza- niż gdyby powstała ze startych na wiór ciasteczek). Do herbatników wlewamy czekoladę z masłem i mieszamy. Masa nie musi być jednorodna, za to powinna zakrywać całe dno i ewentualnie boki (wtedy trzeba "dokleić" masę do boków blachy). Wkładamy blaszkę do zamrażarki. Ser ucieramy z cukrem białym i waniliowym, dodajemy białka, nadal ucierając, na końcu dorzucamy mąkę ziemniaczaną. Tu akurat masa powinna być gładka. Wylewamy ją na spód ciasta. Zmniejszamy temperaturę piekarnika do 120 stopni i dopiero wtedy wkładamy tam blaszkę. Sernik piecze się ponad godzinę (do 70 min). Po wyjęciu, studzimy ciasto, a potem wkładamy do lodówki. Do garnuszka wrzucamy garść malin (nawet zamrożonych), a po chwili zasypujemy je cukrem pudrem i mieszamy. Na garstkę malin wystarczy pół łyżki/ łyżka cukru.  Mieszamy od czasu do czasu i czekamy aż maliny i cukier połączą się w jedną lepką różową słodycz. Zimny sernik polewamy gorącym sosem i voila! 
Smacznego :).

czekoladowe ciasteczka na spodzie, maliny, sernik

I jeszcze zdjęcie moich prezentów, bo lubię się chwalić :P. Były jeszcze czekoladowe cukierki, poupychane w rękawiczkach, ale ich populacja znacznie zmalała :P...

 Jak widzicie, dostałam nową książkę Rowling. Już zaczęłam ją czytać. Nie znacie dnia, ani godziny, kiedy pojawi się recenzja :P...

 Lubię Enej. Mają mega pozytywne piosenki, z domieszką folku i ska- a to kocham :). Tak się złożyło, że dwa dni przed moimi urodzinami byli w centrum handlowym. I mój biedny dorosły mąż, stał pomiędzy tymi wszystkimi małolatami, żebym miała autografy wszystkich z zespołu :D.


 A gratis Czarnuszka, która boi się termoforowej sowy, szczególnie, gdy ta przemawia przez jej panią: uhuuuuuhuuuuu!
Bisous, Madeleine. 

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...