niedziela, 26 sierpnia 2012

Izabelotka.


Co to takiego Izabelotka? Najpyszniejsza szarlotka na świecie! A nazwę zawdzięcza jednej z moich cudownych przyjaciółek, Izabeli, bo właśnie ona dała mi ten przepis kilka lat temu i innej szarlotki już nie robię. Co prawda mam jeszcze przepis prababci  (!) na szarlotkę i pewnie kiedyś go wypróbuję, ale na razie dzielę się z Wami tym sprawdzonym przepisem. Nie jest to błyskawiczne ciasto. Jego przygotowanie wymaga czasu, cierpliwości i... odporności na zimno. Już tłumaczę dlaczego. Istotnym procesem tworzenia tej wyśmienitości jest mrożenie (bo to szarlotka na kruchym cieście)- najpierw masła lub margaryny, a potem samego ciasta. Zamrożone ciasto ściera się na tarce- nie jest to sprawa najprzyjemniejsza (najprzyjemniejsze jest jedzenie :D), bo w łapy jest po prostu zimno. Można trzymać ciasto przez czystą ściereczkę, albo założyć bawełnianą rękawiczkę, żeby trochę złagodzić mrożącą (krew w żyłach) moc ciasta, ale wtedy idzie wolniej. Margarynę/ masło najlepiej zamrozić dzień przed zrobieniem ciasta. Wyrobione ciasto mrozi się kilka ładnych godzin (ok 7), więc najlepiej zrobić je wieczorem, zostawić w zamrażarce na noc, a z samego rana dokończyć szarlotkę i cieszyć się nią cały Boży dzień :D... No dobra, pogadałam sobie, a teraz czas na konkrety (cały czas przerywam pisanie, bo nie potrafię pisać jedną ręką zbyt szybko, a druga wędruje po łyżeczkę z kawałkiem jabłkowych pyszności :P)!

0,5 kg mąki
1 kostka masła lub margaryny
2 żółtka
15 dag (ok szklanki) cukru pudru
0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
2-3 łyżki gęstej śmietany
cukier waniliowy
2 kg jabłek
cynamon, goździki

Na stolnicę/ blat wysypać: mąkę, oba cukry i proszek do pieczenia. Dodać śmietanę, żółtka. Zamrożony tłuszcz zetrzeć na tarce o grubych oczkach (bez opakowania :P). Nożem pokroić ciasto tak, żeby składniki połączyły się i powstały luźne grudki (o Boże, po co ja jadłam to ciasto jak było gorące?!). Szybko zagnieść, rozdzielić na pół. Z każdej połówki uformować kulę, owinąć folią spożywczą i do zamrażarki! W międzyczasie pokroić obrane jabłka, wrzucić na patelnię z cynamonem i goździkami (goździki później wyjąć) i przesmażyć. Może być na mus, mogą być małe kawałki- jak wolicie. Najlepiej poświęcić jakiś wolny dzień na zrobienie dużej ilości jabłek i zapakowanie ich w słoiczki. Wtedy wystarczy wziąć ze spiżarki gotowe jabłka (na taką porcję to ok 2,5 standardowego słoika) i użyć je do szarlotki. Kiedy nasze ciasto już zmarznie na kość, trzeba rozgrzać piekarnik do ok 180 stopni (gdzie na tej klawiaturze jest znak "stopni"?!), wyłożyć blachę (taką standardową) papierem do pieczenia, albo nasmarować tłuszczem i posypać bułką tartą i zetrzeć jedną warstwę (zauważyłam, że na spód lepiej zetrzeć więcej ciasta- szczególnie, jeśli dajemy dużo jabłek- moja Izabelotka ma dziś tyle jabłek, że gorący spód ma duży problem z uniesieniem ich :P), następnie rozprowadzić grubą warstwę owoców, po czym zetrzeć na wierzch kolejną porcję ciasta (mniejszą). I sru, do piekarnika na ok 50-60 minut! Najlepiej smakuje odgrzana na ciepło z lodami waniliowymi. Życzę udanych wypieków i żeby Izabelotka na stałe zagościła w Waszych przepisach :).


Jeszcze tylko parę zdjęć, o ile mój aparat pozwoli mi na ich wrzucenie pomimo PRAWIE rozładowanej baterii... 
Tak, udało się! Ostatnie zdjęcia są dość ciemne, bo były robione przy beznadziejnym oświetleniu- wybaczcie.



  






Ps. Przepraszam za moje natrętne wszechobecne komentarze w nawiasach, ale nie mogłam się powstrzymać :D. Nawet jak piszę, to dużo... gadam :P.

Madeleine

Niech będzie o kobietach.

Kobiety w dzisiejszych czasach nie mają łatwego życia. Jasne, możemy głosować, studiować, rozwijać się zawodowo. Wbrew pozorom nie zawsze tak było. Kobieta miała siedzieć w domu, ewentualnie być śliczną ozdóbką swego męża na przyjęciach. A teraz? Raj. Współczesna kobieta ma prawo- JAK CZŁOWIEK- wybierać, co chce zrobić ze swym życiem, którą jego ścieżkę wybierze. Czy aby na pewno? Czy ktoś słyszał o kobiecie, która pracując, NIE zajmowała się domem? Chodzi mi o to, że kobiet pracujących nikt nie zwalnia z obowiązku utrzymywania domu, wychowywania dzieci i zadowalania męża ;). No dobra, są panie, które mają od tego "ludzi". Ale ja mówię o większości, tej większości, która nie śpi na pieniądzach. My, kobiety, lawirujemy między pracą, domem, klubem fitness i supermarketem, próbując jeszcze znaleźć czas na utrzymywanie przyjaźni z innymi kobietami. Oczywiście, nikt nie mówił, że będzie łatwo, kiedy wymyślono "równouprawnienie". Ale wiecie co? W nosie mam takie równouprawnienie! Nie dość, że musimy robić tyle rzeczy, to jeszcze nasi mężczyźni butnie mówią "Chcecie równouprawnienia? Bardzo proszę, idźcie pracować do kopalni, wymieńcie koło w samochodzie, i wiertarko-wkrętarką  zróbcie... coś tam". I mają w tym trochę racji... Nie walczmy o to, by być mężczyznami! Bo... co się z nimi stanie? Nie chcę oglądać lovelasów w różowych koszulkach z wyregulowanymi brwiami. Jakoś mnie to nie kręci. Kobieta nie musi być aż tak silna. Mężczyźni chętnie nas wyręczą w pracach typowo męskich, oni też poczują się potrzebni. A jak jeszcze zostaną za to pochwaleni? Gotowi nas pod niebiosa wynieść ;). Chcę równouprawnienia. I chodzi mi o błahe sprawy, bo wiem, że bardzo wiele zmieniło się na korzyść kobiet w sprawach poważnych. Panowie, korona z głowy Wam nie spadnie, gdy zrobicie pranie. Słucham? Nie umiecie obsługiwać pralki? A to ciekawe, bo na komputerach, specjalistycznych maszynach i innych skomplikowanych rzeczach znacie się świetnie. Wasze kobiety chętnie Was nauczą jak segregować pranie, albo chociaż włączyć pralkę i potem ją "rozładować" ;). Odciążajcie swoje kobiety z części obowiązków- dzięki temu będą bardziej zadowolone, znajdą czas na to, by dla Was wyglądać piękniej i seksowniej i siłę by Was o tym przekonać. Inaczej, będziemy wiecznie zmęczonymi, zrzędzącymi heterami, a tego raczej byście nie chcieli? I nie myślcie sobie, że jestem feministką. Co to, to nie. Uważam, że ludzie są równi, niezależnie od płci, a w związkach chodzi o to, by obie strony się starały i były dla siebie oparciem.
Przy okazji polecam książkę  Joanny Chmielewskiej (tak, tej od kryminałów) Jak wytrzymać z mężczyzną. Jest to niby-poradnik, piszący w zabawny między innymi o tym, jaką krzywdę kobiety zrobiły sobie wymyślając równouprawnienie oraz genialnie charakteryzujący różne typy mężczyzn. Mój jest kozłem w kapuście, a Wasi ;)...?

Ps. Wieczorem przepis na cudowną szarlotkę!

sobota, 25 sierpnia 2012

Mam łóżko z racuchów.

Właściwie, to moje łóżko składa się z ramy, dna oraz materaca, ale jest bardzo wygodne i miękkie, więc mogłabym powiedzieć, że śpi mi się jak na puszystych racuchach. Pewnie dlatego mam taki problem z wstawaniem rano do pracy. Ale... Ja przecież nie o tym chciałam mówić. Tytuł posta jest zarówno tytułem książki Jaclyn Moriarty, pisarki z Australii. Główną bohaterką powieści jest Cat Murphy, pozornie niemającej nic wspólnego z przedstawicielkami rodu Zingów, które również odnajdujemy na kartach książki. Pozornie jest tu dość istotnym słowem, bo jak się okazuje na końcu- wspólnego mają całkiem sporo. Wątków jest kilka- tak jak kilka jest bohaterek (jeśli ktoś nie lubi "przeskakiwania" z życia jednego bohatera do drugiego, może nie być zachwycony). Im bardziej zagłębiamy się w książkę, tym szybciej dopasowujemy do siebie elementy fabuły. Wątki zaczynają ocierać się o siebie, splatać i łączyć. Doprowadza to do wielkiego finału, który- muszę przyznać- jest dość zaskakujący. Powieść czyta się po prostu dobrze. Nie ma tam wydumanych sformułowań, przerostu formy nad treścią czy niepotrzebnych długich opisów. W zamian znajdziemy sporą dawkę humoru, nutkę tajemnicy i magii (w końcu to Seria z miotłą), a nawet wątek prawie kryminalny. Dla fanek romansów kilka takowych też się znajdzie ;). Mam łóżko z racuchów jest całkiem zgrabnie napisaną książką, mówiącą o tym, jak pewne decyzje mogą wpłynąć na całe nasze życie.


Łącząc polski tytuł z angielskim: I Have a Bed Made of Buttermilk postanowiłam wrzucić przepis na cudownie puszyste pancakes- niby naleśniki, niby racuchy, które swoją przepyszność zawdzięczają właśnie buttermilk, czyli maślance. Przepis znalazłam dawno temu w internecie, na jakiejś anglojęzycznej stronie. Od tego czasu zdążył się przekształcić kilkakrotnie i dziś musiałam specjalnie podliczać ilość składników, gdyż zwykle stosuję metodę odmierzania zwaną "na oko" (tak, wiem, że na oko to chłop umarł). Nie przejmujcie się więc, jeśli sypniecie więcej mąki, niż jest w przepisie- czasem nawet jest to wskazane- mąka są z różnego przemiału, każda maślanka ma inną gęstość, itp. Kończąc swój wywód wrzucam przepis i zdjęcia maślankowych puszystości :).


2 szklanki maślanki                                                   2 szklanki mąki
1 szklanka mleka                                                      1 łyżeczka sody oczyszczonej
2 jajka                                                                1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
4 łyżki rozpuszczonego masła                                    1/4 łyżeczki soli


Składniki mokre (z lewej strony) połączyć razem, wymieszać. W osobnej misce połączyć suche składniki. Następnie wlać płynną masę do mąki z proszkami i mieszać do uzyskania jednolitej konsystencji. Ciasto ma mieć gęstość śmietany. Na patelnię nalać ODROBINĘ oleju (starczy na cały proces smażenia, gwarantuję ;)), poczekać aż patelnia mocno się rozgrzeje. Nalewać ciasto chochlą na sam środek patelni. Istotne jest tempo oraz sposób nalewania- należy to robić powoli i z bardzo niewielkiej wysokości- to da nam gwarancję, że ciasto nie rozleje się po całej patelni. Kiedy bąbelki na całej powierzchni placka będą zauważalne, trzeba odwrócić go na drugą stronę. Pancakes mają mieć złotobrązowy kolor. Można jeść je po kanadyjsku- z syropem klonowym, jednak ja preferuję po "naszemu" z dżemem- dziś jadłam z domową konfiturą śliwkowo- jabłkową- pycha! Dla głodomorów polecam opcję zrobienia z nich "tortu"- przełożenia każdej warstwy czymś dobrym i wszamanie wszystkiego samemu :D. Nie próbowałam tego nigdy, ale jeśli tylko ktoś ma ochotę ;)... Smacznego!








LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...