Właściwie, to moje łóżko składa się z ramy, dna oraz materaca, ale jest bardzo wygodne i miękkie, więc mogłabym powiedzieć, że śpi mi się jak na puszystych racuchach. Pewnie dlatego mam taki problem z wstawaniem rano do pracy. Ale... Ja przecież nie o tym chciałam mówić. Tytuł posta jest zarówno tytułem książki Jaclyn Moriarty, pisarki z Australii. Główną bohaterką powieści jest Cat Murphy, pozornie niemającej nic wspólnego z przedstawicielkami rodu Zingów, które również odnajdujemy na kartach książki. Pozornie jest tu dość istotnym słowem, bo jak się okazuje na końcu- wspólnego mają całkiem sporo. Wątków jest kilka- tak jak kilka jest bohaterek (jeśli ktoś nie lubi "przeskakiwania" z życia jednego bohatera do drugiego, może nie być zachwycony). Im bardziej zagłębiamy się w książkę, tym szybciej dopasowujemy do siebie elementy fabuły. Wątki zaczynają ocierać się o siebie, splatać i łączyć. Doprowadza to do wielkiego finału, który- muszę przyznać- jest dość zaskakujący. Powieść czyta się po prostu dobrze. Nie ma tam wydumanych sformułowań, przerostu formy nad treścią czy niepotrzebnych długich opisów. W zamian znajdziemy sporą dawkę humoru, nutkę tajemnicy i magii (w końcu to Seria z miotłą), a nawet wątek prawie kryminalny. Dla fanek romansów kilka takowych też się znajdzie ;). Mam łóżko z racuchów jest całkiem zgrabnie napisaną książką, mówiącą o tym, jak pewne decyzje mogą wpłynąć na całe nasze życie.
Łącząc polski tytuł z angielskim: I Have a Bed Made of Buttermilk postanowiłam wrzucić przepis na cudownie puszyste pancakes- niby naleśniki, niby racuchy, które swoją przepyszność zawdzięczają właśnie buttermilk, czyli maślance. Przepis znalazłam dawno temu w internecie, na jakiejś anglojęzycznej stronie. Od tego czasu zdążył się przekształcić kilkakrotnie i dziś musiałam specjalnie podliczać ilość składników, gdyż zwykle stosuję metodę odmierzania zwaną "na oko" (tak, wiem, że na oko to chłop umarł). Nie przejmujcie się więc, jeśli sypniecie więcej mąki, niż jest w przepisie- czasem nawet jest to wskazane- mąka są z różnego przemiału, każda maślanka ma inną gęstość, itp. Kończąc swój wywód wrzucam przepis i zdjęcia maślankowych puszystości :).
2 szklanki maślanki 2 szklanki mąki
1 szklanka mleka 1 łyżeczka sody oczyszczonej
2 jajka 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
4 łyżki rozpuszczonego masła 1/4 łyżeczki soli
Składniki mokre (z lewej strony) połączyć razem, wymieszać. W osobnej
misce połączyć suche składniki. Następnie wlać płynną masę do mąki z
proszkami i mieszać do uzyskania jednolitej konsystencji. Ciasto ma mieć
gęstość śmietany. Na patelnię nalać ODROBINĘ oleju (starczy na cały
proces smażenia, gwarantuję ;)), poczekać aż patelnia mocno się
rozgrzeje. Nalewać ciasto chochlą na sam środek patelni. Istotne jest
tempo oraz sposób nalewania- należy to robić powoli i z bardzo
niewielkiej wysokości- to da nam gwarancję, że ciasto nie rozleje się po
całej patelni. Kiedy bąbelki na całej powierzchni placka będą
zauważalne, trzeba odwrócić go na drugą stronę. Pancakes mają mieć
złotobrązowy kolor. Można jeść je po kanadyjsku- z syropem klonowym,
jednak ja preferuję po "naszemu" z dżemem- dziś jadłam z domową
konfiturą śliwkowo- jabłkową- pycha! Dla głodomorów polecam opcję
zrobienia z nich "tortu"- przełożenia każdej warstwy czymś dobrym i
wszamanie wszystkiego samemu :D. Nie próbowałam tego nigdy, ale jeśli
tylko ktoś ma ochotę ;)... Smacznego!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz