A dziś polecam...
Do
poczytania:
Książka, która nie pozwala o sobie
zapomnieć, a którą miałam Wam opisać już jakiś czas temu. I
kolejna z tych, które przeczytałam po obejrzeniu ekranizacji. Flm
zrobił na mnie duże wrażenie, był świetny. Książka- jeszcze lepsza.
Różnica jest taka, że po wyjściu z kina nie mogłam przestać
myśleć o tym, co zrobił nastoletni bohater, byłam przerażona
jego zachowaniem, cynizmem, brakiem uczuć, momentami w głowie
brzmiał ostrzegawczy alarm pod tytułem nigdy nie wiesz,
co wyrośnie z twojego dziecka. W
momencie przeczytania kilku stron książki, wiedziałam, że tym
razem moje myśli skierują się ku matce. Książka przedstawiona
jest w formie listów głównej bohaterki, matki Kevina, do jej męża.
Widzimy jednostronną korespondencję, nasyconą różnymi uczuciami,
naszpikowaną opowieściami zebranymi w ciągu kilkunastu lat
funkcjonowania rodziny. Czy jest to próba poradzenia sobie z tym, co
się stało? O tym, czym był Czwartek dowiadujemy
się całkiem prędko. Jednak autor nie odsłania wszystkich
okoliczności od razu. Parę asów wyjmuje z rękawa dopiero na ostatnich kartach książki. Czytając, ma się wrażenie przebywania w głowie
bohaterki, przeżywania każdego jej dnia, odczuwania wraz z nią
złości, bezsilności, niechęci, nienawiści, miłości, żalu,
poczucia winy. Momentami miałam ochotę krzyczeć o tym, co w
naszej kulturze nadal jest swego rodzaju tabu – o niechceniu bycia
matką, o depresji poporodowej, o cieniach macierzyństwa i
ograniczeniach z nim związanych. Krzyczeć chciałam z perspektywy
obserwatora, który cały czas myśli: przecież ona tak naprawdę nie
chciała dzieci, gdyby nie zdecydowała się na macierzyństwo, nie
byłoby Czwartku. Książka kieruje uwagę na aktualny od kilkunastu
lat problem zamachów na uczniów i nauczycieli, których dokonywali
niepozorni (?) uczniowie. Wciąga bez reszty, pozostawia z milionem
myśli, a kończy się tak, że zapiera dech i zmusza do myślenia o
tym, jak bezgraniczna jest miłość matki. A mnie na sam koniec
wzruszyła, bo ja nadwrażliwa jestem.
Do obejrzenia:
Ojciec Szpiler
Film, znany także pod tytułem Dzieci księdza, wyświetlany był podczas różnych festiwali filmowych i w kinach studyjnych już jakiś czas temu. Do multipleksów chyba nie trafił. Nie szkodzi, dla mnie jest to raczej plus, niż minus. O co chodzi? Ksiądz i sprzedawca z miejscowego kiosku przekłuwają prezerwatywy, bo są zmartwieni brakiem przyrostu naturalnego. Zachwyceni patrzą na powodzenie swojego planu, który poza wzrostem liczby narodzin, powoduje wzrost napływu turystów i dziennikarzy – spragnionych cudu, lub taniej sensacji. Chorwackie dzieło najpierw głównie bawi- absurdalnością całej fabuły, dialogami, przerysowanymi postaciami, a nawet przekleństwami (dość zabawnie brzmią po chorwacku). Później jest jak w życiu- pojawiają się komplikacje i przestaje być różowo. Film nabiera ciemniejszych odcieni. Jawi się w nim kilka całkiem poważnych wątków- jak pedofilia, choroba psychiczna, niż demograficzny, samobójstwo, niepłodność – innymi słowy, sprawy bardzo aktualne. Nie ma jednak napuszonego moralizatorstwa, oczywistego wskazywania dobra i zła, nachalnej oceny i jednoznaczności. Ładne ujęcia i ciekawa ścieżka dźwiękowa. Niezła alternatywa dla multipleksowych obrazów z Hollywood. Dobrze podpatrzeć życie w innym zakątku Europy, można sprawdzić, czy mentalność Chorwatów i Polaków jest podobna. Bo problemy zachodniej cywilizacji wszędzie takie same.
Do posłuchania:
Czesław Mozil
Czesław wydaje właśnie nową płytę. Singlem, promującym album, jest utwór Poszukaj męża. Urzekła mnie ta piosenka, oczywiście ;). Lubię Czesława, jego głos i teksty jego piosenek, a jego uśmiech i urok osobisty wręcz ubóstwiam ;)! Singiel jest zabawny, i co ciekawe, nie zawsze opis danego obcokrajowca mieści się w ramach znanego stereotypu- czasem zwyczajnie ma się to rymować, i już ;). Poszukaj męża sprawiło, że mam ochotę przesłuchać całą płytę!
Do
poklikania:
http://www.boredpanda.com/
Podejrzewam,
że większość z Was zna już tę stronę. Uwielbiam cykle zdjęć,
które są tam zamieszczane- dziś urzekła mnie seria fotografii
zwierząt za (przed) szybą okienną. Wspaniałe! Często pojawiają
się zwierzęta i dzieci, a także „reprodukcje” słynnych
fotografii sprzed lat. Cieszy mnie to, że często można podziwiać
dzieła polskich fotografów- możemy być dumni, że mamy w narodzie
takie perełki :).
Do
pogrania:
Czarne
Historie
Gra
to nic innego, jak zagadki lateralne, czyli próba odgadnięcia, co
się wydarzyło na podstawie jednego zdania i szeregu zadawanych
pytań, na które można odpowiadać tylko TAK lub NIE. Jest kilka
edycji (chyba już siedem!) i wydania specjalne (Boże Narodzenie,
Seks i zbrodnie, Głupa śmierć). Ładne opakowanie, wygodne,
porządne karty. Wszystko w kolorach biało-czarno-czerwonych.
Obrazki brzydkie, ale może takie było zamierzenie ;). Mnóstwo
zabawy i śmiechu, jeśli już się wkręci, i dopóki się nie
znudzi. Można grać już w dwójkę, ale zdecydowanie lepiej jest,
gdy osób jest kilka- zawsze to więcej pomysłów na rozwiązanie
zagadki. W zbyt dużym gronie tworzy się chaos i ciężko ogarnąć,
jakie pytania już padły i co już wiadomo o danej historii.
Historie najczęściej są mocno absurdalne, choć, niestety, w
większości prawdopodobne. Dla miłośników zagadek i czarnego
humoru- jak znalazł. Minusem jest to, że po przejściu 50 historii
z pudełka, ciężko jest grać kolejny raz- chyba, że za każdym razem jest się narratorem, albo ma się kiepską pamięć ;). Można też się
wymieniać wersjami, albo wrócić do gry po jakimś czasie, gdy już
rozwiązania zagadek zblakną w naszej pamięci. Na rynku dostępne
są jeszcze Białe Historie- wersja dla dzieci.
I to tyle na dziś. Znacie któreś z wymienionych tu pozycji?

Uwielbiam odwiedzać Twojego bloga bo za każdym razem znajduję tu wiele ciekawych i wartych uwagi propozycji. Aktualna zimowa pora pozwoli mi na jeszcze większe realizowanie planów filmowych, książkowych itp. z Twojego bloga
OdpowiedzUsuńCieszę się :). Pora jeszcze nie zimowa, choć za oknem już, niestety, zabrakło słonka, które tak pięknie grzało w ostatnim tygodniu.
Usuń