Jakiś czas temu pisałam o
konieczności oszczędzania wody. Dziś trochę inne spojrzenie na ekologię. Będzie
dotyczyło recyklingu, ale… modowego (między innymi)! Czasy, kiedy ubieranie się
w lumpeksach było uważane za obciach- już dawno minęły. Mamy zatrzęsienie
sklepów z używaną odzieżą. I choć, według mnie, ciężko jest znaleźć taki, w
którym ciuchy nie są zwykłymi szmatami do wycierania podłóg, to warto poszukać
second handów z prawdziwego zdarzenia. Tam ubrania są trochę droższe, ale za to
możemy wynaleźć prawdziwe perełki! Nie raz trafiają się rzeczy całkiem nowe, z
metkami, „firmówki” niedostępne w Polsce. A przede wszystkim, mamy gwarancję,
że zdobędziemy coś jedynego w swoim rodzaju, a co za tym idzie, nie dostaniemy
ataku furii, kiedy zobaczymy identycznie ubraną osobę idącą ulicą (niedawno
widziałam dziewczynę w takiej samej sukience- dobrze, że byłam w pracy i nie
słyszała z zza szyby moich słów :P). Ja lubię second handy. Pod warunkiem, że
nie szukam czegoś konkretnego- bo tak jak w „normalnych” sklepach, rzadko kiedy
wychodzę z dokładnie wymyśloną przez siebie rzeczą… Dobrym pomysłem jest też
kupowanie ubrań na aukcjach w internecie. Wtedy mamy większą pewność, że
ubranie było noszone przez jedną osobę. Z drugiej strony, nie można
przymierzyć- jednak sprzedawcy zwykle podają dokładne wymiary ubrań, zresztą
cena często jest tak niska, że można zaryzykować. Chyba najbardziej opłaca się
kupować w ten sposób ubranka dla dzieci. I w ciuchlandach i na aukcjach można
znaleźć cuda za grosze! Pytacie „No dobra, ale co to ma wspólnego z ekologią?”
A no ma i to całkiem sporo. Puszczając używane rzeczy w ponowny obieg- czy to
kupując, czy sprzedając- zmniejszamy ilość odpadów- a uwierzcie, że tych jest i
bez naszego udziału całkiem sporo.
Jak już wiecie, uwielbiam czytać. Książki
głównie wypożyczam- głównie dlatego, że gdybym miała kupować tyle, ile ich
pochłaniam, wydawałabym zdecydowanie za dużo ;). Chcąc, nie chcąc, dbam o
środowisko- pośrednio nie przyczyniam się do wycinania kolejnych drzew. Dlatego
też w poszukiwaniu książek, zajrzyjcie do biblioteki, znajomych, komisów, czy
antykwariatów. A jeśli już mowa o antykwariacie, miejsca te zdecydowanie mają
duszę. Mnie się marzą stare meble, pamiętające niesamowite historie i
opowiadające je tym, którzy chcą posłuchać. Taka ekologia jest w dodatku
ekonomiczna J.
Słuchajcie, ja nie mówię, żeby
kupować tylko i wyłącznie stare rzeczy, bo nie o to chodzi, ale może czasem
warto pomyśleć o środowisku? Nie chcecie ubierać się w second handach? Nie ma
sprawy- zróbcie coś odwrotnego. Zamiast wyrzucać miliard ciuchów, które
zalegają w Waszej szafie, puśćcie je w obieg- sprzedajcie, albo oddajcie
potrzebującym (PCK, albo przyjaciółce, która uwielbia tę granatową sukienkę, w
której i tak nie chodzisz ;)). Każdą z wymienionych rzeczy można kupić nową,
ale… zrobioną z materiałów „zrecyklingowanych”. Pamiętajcie- ekologia jest
teraz w modzie, firmy chcąc zadbać o swój wizerunek, wychodzą naprzeciw
wymaganiom Zielonych ;). Zużywają mniej chemii do produkcji swych ubrań, za to
więcej materiałów pochodzących z recyklingu. Niektóre firmy podjęły wyzwanie
Detox, narzucone im przez Greenpeace. Informacje o programie i firmach,
biorących w nim udział znajdziecie na stronie: http://www.greenpeace.org/international/en/campaigns/toxics/water/detox/
.
Ja nie kupuję w lumpeksach głównie dlatego, że u nas można tam znaleźć takie typowe 'szmaty'. Ciężko znaleźć w okolicy dobry lumpeks. Mimo dobrych chęci nigdy nie znalazłam w takim miejscu nic dla siebie.
OdpowiedzUsuńBardzo możliwe, że gdybym mieszkała w większym mieście poszukałabym takiego miejsca w którym można znaleźć 'perełki' ;).
Ale co do samego kupowania w 'ciuchlandach' to nic nie mam i wiele razy widziałam świetne stylizacje, które zostały stworzone w wyszukanych w lumpeksach rzeczy-aż zieleniałam z zazdrości :D
Tak to właśnie jest, że trzeba dobrze trafić. Niewiele jest takich ciuchlandów, które oferują naprawdę fajne ubrania, ale jak już się znajdzie, to zwykle chodzi się regularnie ;).
OdpowiedzUsuńDla mnie zwykłe sklepy nie różnią się od szmateksów: też wiele lasek przede mną ubrało bluzkę, którą sobie wypatrzyłam, a kosztuje toto co najmniej 60 złych.
OdpowiedzUsuńJakiś czas temu doszła do mnie wiadomość, że berszka, stradivarius, chyba zara i jeszcze jakaś firma wykorzystywała w nieludzkich warunkach pracowników w swoich firmach, które były zlokalizowane w biednych krajach. Nie kupuję u nich.
Ja raczej też nie kupuję w sieciówkach, chyba, że na wyprzedażach- inaczej szkoda mi kasy ;). Miałam NIESZCZĘŚCIE pracować w jednej z sieciówek i za dobrze tego nie wspominam... I masz rację, że w pewnym sensie nie różnią się od szmateksów- baby dostają szału, jak zobaczą sale i ciuchy pomiędzy kolejnymi przymierzaniami ciągle lądują na podłodze, heh.
Usuń