I czarno to widzę. W poniedziałek mam obronę pracy magisterskiej. Dowiedziałam się o tym w zeszły poniedziałek i, dosłownie zwaliło mnie z nóg. To tylko tydzień! Musiałam dokonać ostatnich poprawek, wydrukować, oprawić, oddać recenzantowi i promotorowi wydruki, i nauczyć się! Zrobiłam wszystko, poza tym ostatnim :P. Tylko nie myślcie sobie, że poprzednie etapy były łatwe. Kocham pisać, naprawdę. Pracę magisterską już trochę mniej. A najmniej kocham (zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że nienawidzę) robienie z tekstem tych wszystkich strasznych rzeczy związanych z formatowaniem. Nie idzie mi to, za cholerę. Nie umiem zrobić spisu treści- nawet nie próbowałam :P. Po rozmowie z promotorem, wiedziałam już, co mam zmienić- były to zmiany czysto estetyczne (jaki piękny zwrot mi wyszedł :D). Wiedząc, że mam jeszcze cały dzień, póki nie wyjadę z Miasta Mojej Uczelni, świetnie się bawiłam, oglądając "Mirror Mirror" (choć prawdę mówiąc, wtedy bawiłam się najmniej, bo film dość słaby), zakłócając przyjaciółce rozmowę przez telefon (chcieli jej wcisnąć nowy!) i buszując w sieci. Zabrałam się do tego późno, jednym okiem zerkając na głupie seriale. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że przez to, że Iza ma inny program na kompie, wszystkie moje zeskanowane wyniki badań, które 2 dni wcześniej skrupulatnie układałam, totalnie się porozjeżdżały. Do tego, komp okazał się flegmatykiem. Ogarnęła mnie czarna rozpacz, a potem się wku... zdenerwowałam i powiedziałam, że @#$%^&*, nie robię. Robiłam. Do 24.30. A to wcale nie był koniec. Rano przed pójściem do dziekanatu, poszłam do biblioteki uniwersyteckiej, licząc na lepsze komputery i odpowiednie programy. Nieźle się przeliczyłam, bo było jeszcze gorzej. W końcu zrobiłam, co mogłam, a potem poszłam drukować. Jednak w dalszym ciągu musiałam przestawić te skany- tym razem w odpowiednim już programie. No i nadal nie miałam spisu treści. Spędziłam w tym punkcie wydrukowym chyba 1,5 godziny :D. Pan musiał mieć mnie dość, ale pomógł mi zrobić spis treści (dziękuję :)!). Oprawiłam na czarno- czarny humor mnie nie opuszczał. Byłam tak zrezygnowana, że było mi wszystko jedno i dopiero potem zauważyłam parę "usterek"- np zapomniałam wyjustować wstępu i zakończenia (bo to doklejałam ostatnie do wyjustowanego już tekstu). Jakby tego było mało, płyta, na której miały być wszystkie pliki z dokumentami użytymi w pracy, do samego końca, nie chciała się nagrać. I tym sposobem, spóźniłam się na pociąg do domu i musiałam jechać okrężną drogą, dwoma pociągami i dwa razy drożej :P. Ale! w ekspresie dostałam "poczęstunek"- mini ciasteczko korzenne i hallsa oraz herbatę :D. Do tego, na dworcu Warszawa Wschodnia, usłyszałam jasny, czysty, wygenerowany w jakiś tajemniczy sposób głos, brzmiący prawie jak sama Jolanta Kwaśniewska i z równą dumą zapowiadający pociągi :P. Więc dzień nie do końca stracony! No i w końcu napisałam pracę! Żebym tak jeszcze się obroniła. Najlepiej na "piątkę". Proszę.
czwartek, 13 września 2012
Czarna kawa, czarna rozpacz.
I czarno to widzę. W poniedziałek mam obronę pracy magisterskiej. Dowiedziałam się o tym w zeszły poniedziałek i, dosłownie zwaliło mnie z nóg. To tylko tydzień! Musiałam dokonać ostatnich poprawek, wydrukować, oprawić, oddać recenzantowi i promotorowi wydruki, i nauczyć się! Zrobiłam wszystko, poza tym ostatnim :P. Tylko nie myślcie sobie, że poprzednie etapy były łatwe. Kocham pisać, naprawdę. Pracę magisterską już trochę mniej. A najmniej kocham (zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że nienawidzę) robienie z tekstem tych wszystkich strasznych rzeczy związanych z formatowaniem. Nie idzie mi to, za cholerę. Nie umiem zrobić spisu treści- nawet nie próbowałam :P. Po rozmowie z promotorem, wiedziałam już, co mam zmienić- były to zmiany czysto estetyczne (jaki piękny zwrot mi wyszedł :D). Wiedząc, że mam jeszcze cały dzień, póki nie wyjadę z Miasta Mojej Uczelni, świetnie się bawiłam, oglądając "Mirror Mirror" (choć prawdę mówiąc, wtedy bawiłam się najmniej, bo film dość słaby), zakłócając przyjaciółce rozmowę przez telefon (chcieli jej wcisnąć nowy!) i buszując w sieci. Zabrałam się do tego późno, jednym okiem zerkając na głupie seriale. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że przez to, że Iza ma inny program na kompie, wszystkie moje zeskanowane wyniki badań, które 2 dni wcześniej skrupulatnie układałam, totalnie się porozjeżdżały. Do tego, komp okazał się flegmatykiem. Ogarnęła mnie czarna rozpacz, a potem się wku... zdenerwowałam i powiedziałam, że @#$%^&*, nie robię. Robiłam. Do 24.30. A to wcale nie był koniec. Rano przed pójściem do dziekanatu, poszłam do biblioteki uniwersyteckiej, licząc na lepsze komputery i odpowiednie programy. Nieźle się przeliczyłam, bo było jeszcze gorzej. W końcu zrobiłam, co mogłam, a potem poszłam drukować. Jednak w dalszym ciągu musiałam przestawić te skany- tym razem w odpowiednim już programie. No i nadal nie miałam spisu treści. Spędziłam w tym punkcie wydrukowym chyba 1,5 godziny :D. Pan musiał mieć mnie dość, ale pomógł mi zrobić spis treści (dziękuję :)!). Oprawiłam na czarno- czarny humor mnie nie opuszczał. Byłam tak zrezygnowana, że było mi wszystko jedno i dopiero potem zauważyłam parę "usterek"- np zapomniałam wyjustować wstępu i zakończenia (bo to doklejałam ostatnie do wyjustowanego już tekstu). Jakby tego było mało, płyta, na której miały być wszystkie pliki z dokumentami użytymi w pracy, do samego końca, nie chciała się nagrać. I tym sposobem, spóźniłam się na pociąg do domu i musiałam jechać okrężną drogą, dwoma pociągami i dwa razy drożej :P. Ale! w ekspresie dostałam "poczęstunek"- mini ciasteczko korzenne i hallsa oraz herbatę :D. Do tego, na dworcu Warszawa Wschodnia, usłyszałam jasny, czysty, wygenerowany w jakiś tajemniczy sposób głos, brzmiący prawie jak sama Jolanta Kwaśniewska i z równą dumą zapowiadający pociągi :P. Więc dzień nie do końca stracony! No i w końcu napisałam pracę! Żebym tak jeszcze się obroniła. Najlepiej na "piątkę". Proszę.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Cała skomplikowana historia :D Ale nic się nie martw, na pewno zakończy się 'happy endem' ;) A za obronę będę trzymać kciuki! :)
OdpowiedzUsuńTrzymaj, na pewno nie zaszkodzą ;).
OdpowiedzUsuń