sobota, 13 kwietnia 2013

Jak NIE zostałam weterynarzem.

Chciałam nim być, naprawdę. Bardzo, bardzo. Nawet jak babcia mówiła "Oj, nie, to nie praca dla kobiety, ty jesteś taka delikatna...". Ciekawe, co mówiła mojemu tacie, kiedy on wpadł na ten pomysł. Ani kobieta, ani delikatna, mięśnie ze stali, itakdali ;). Cokolwiek by nie mówiła, mówiła skutecznie, bo poszedł na prawo, a potem na lewo (albo na historię). Nuda. No dobra, nieważne. Mnie zniechęciła nie babcia, a chemia. W pierwszej klasie gimnazjum uczyła nas przyszła zakonnica, która w sposób równie nudno-uduchowiony mówiła o pierwiastkach. Potem było jeszcze gorzej. I choć, moją piętą achillesową była matematyka, chemii nienawidziłam. W gimnazjum postanowiłam, że nie zostanę weterynarzem, bo... chemia. Może byłoby lepiej, gdybym w LO trafiła na kogoś innego, niż nauczycielkę z mordem w oczach, i o której zdrowiu psychicznym mówiło się szeptem... W każdym razie, chemii się nie uczyłam. Chyba, że już musiałam. Notabene, zgadnijcie, kim z zawodu jest moja mama? Taaaak... Chemikiem. Chemikiem, rozpływającym się nad opowieścią o menzurkach, i innych takich pierdolnikach. Ale w szkole nie uczyła, na szczęście. I sama przyznawała, że baby (nauczycielki) z chemii są najgorsze, a aktualne podręczniki można o kant dupy roztrzaść. A może mnie po prostu bardzo kocha :P? Rozwijam się niczym niekończąca się rolka Reginy, czy Velvetu, a chciałam napisać, że mając trójkę zwierząt, czasem trzeba być weterynarzem. Dziś zaczęłam dzień czyszczeniem swędzącego psiego ucha, a zakończyłam wyciąganiem z rudego kociego pyska małą drobiową kość, bo się Hultajowi zablokowała na podniebieniu, między górnymi zębami. Okazuje się, że wsuwki są nie tylko do włosów. Nie, żebym wskazywała palcem, ale JA nigdy nie wrzucam kości do kosza. JA też nigdy nie zostawiam surowych piersi z kurczaka, dziwiąc się potem, że zniknęło i szukając winnych (kurwa, nie ma ŻADNYCH śladów, nawet worka, w którym było!). Bo wiecie "No... pamiętam, że chciałem umyć te filety. I CHYBA kładłem je TU (na blacie). A potem poszedłem do sklepu." No tak. Trójka zwierząt sama w domu i piersi z kurczaka na blacie. Jeszcze lekko zamrożone, ale to nic. Cóż, może jeszcze się znajdą, jak w jakiejś szafce zacznie cuchnąć padliną...

Oby Wasze piersi zawsze były na miejscu ;).
Buźka, M.

9 komentarzy:

  1. A dużo tych piersi było? Bo trójka zwierzaków to z mniejszą ilością sobie poradzi bezresztkowo. Miałam kota, który wyjmował kurczaka z gorącego rosołu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jedna podwójna. Mój też wyjmuje mięso z zupy.

      A gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, czyja to wina, to... moja, oczywiście, bo tyle tych zwierząt naprzynosiłam do domu :P.

      Usuń
  2. Heh :D Dokładnie tak jak u mnie. No aż nie wiem co napisać!

    OdpowiedzUsuń

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...